DueSouth.org - nieoficjalna, polska strona serialu Due South (Na południe)   DueSouth.org - nieoficjalna, polska strona serialu Due South (Na południe)

Menu
Strona główna
Obsada
Epizody
Muzyka
Galeria
Download
Fanfiction
Forum
FAQ
Linki
Księga gości
Redakcja


Nazywam się Megan Fraser i jestem zastępcą oficera łączności i jednocześnie oficerem szkoleniowym. Ktoś mógłby się zastanawiać dlaczego mając 21 lat dostąpiłam tak wysokich funkcji, i co skłoniło moich przełożonych, by mnie tak awansować. Osobiście uważam, że dużą rolę odegrało moje doświadczenie jakie zdobyłam w fortach RCMP na terytoriach P-Z, gdzie się wychowałam. Już w akademii wykazywałam duże zdolności, toteż gdy zostałam wysłana do Alberty, gdzie miałam pomóc pewnemu kapralowi przeszkolić 10 osobową grupę kadetów.



Alberta

Kiedy przybyłam do obozu była 5 w południe. Nagle wyszedł do mnie wysoki mężczyzna w czerwonym mundurze. Miał kruczoczarne włosy i orzechowe oczy. Na jego prawym ramieniu widniały dwie belki kaprala. Na moje oko miał około 29 lat. Stałam chwilę i przyglądałam mu się bacznie. Z tego odrętwienia wyrwał mnie jego głos...Był słodki i melodyjny:- Jestem kapral Alwin Lamont, a pani?- zapytał.

Ja jestem Constable Megan Fraser i szukam kaprala, który tu dowodzi- odpowiedziałam szybko.- To ja - powiedział kapral, i spojrzał na zegarek.- - Czy napijesz się ze mną herbaty?

- Z przyjemnością- odparłam i ruszyliśmy do jego kwatery. Po paru minutach znaleźliśmy się w koszarach, które składały się z dużego placu oraz 3 budynków- 2 parterowych i piętrowego. Ten piętrowy był kwaterą kaprala. Weszliśmy do środka. Do pokoju kaprala prowadził długi korytarz. Sam pokój urządzony był w stylu sprzed wojny secesyjnej. Moją uwagę przykuł jednak stojący w kącie pokoju fortepian. Nie mogłam się powstrzymać. Zdjęłam plecak i parkę, a potem usiadłam przy fortepianie. Zaczęłam grać. Przyleciało jeszcze paru chłopców w czerwonych mundurach. Nie interesowało mnie to jednak. Grałam. Kiedy skończyłam w pokoju rozległy się brawa. Stali nade mną wszyscy i patrzyli na mnie. Moje policzki płonęły. Odskoczyłam od fortepianu. Zaczęłam się tłumaczyć, bo bardzo lubię ten instrument i nie mogę oprzeć się jego czarowi i brzmieniu.

Chłopcy już odeszli a ja zostałam sama z kapralem. Nie chciałam by zobaczył mój wzrok pełen wstydu i zadowolenia jednocześnie. Powiedziałam więc:- Przepraszam, wiem, że nie powinnam była się tak zachować. Uleganie zachciankom nie przystoi oficerowi.

- Constablu Fraser, powiedział kapral- tym razem puszczę to w niepamięć, jeśli zrobicie cos dla mnie.
- Co takiego, spytałam starając się zachować zimną krew.
- Czy mógłbym cię prosić, abyś usiadła do fortepianu i coś mi zagrała?

Jego głos był Znów słodki. Chętnie usiadłam i grałam. Jego orzechowe oczy patrzyły na mnie z podziwem, takim z jakim człowiek patrzy na najcudowniejszy widok na świecie. Poszłam się położyć. Wiedziałam że ten konny odmieni moje życie, tylko nie wiedziałam, jak bardzo. Tej nocy obraz Alberty wydał mi się najpiękniejszym miejscem na ziemi.

Zasnęłam.



Śnieg, biała róża i dziwny bieg wydarzeń

Kiedy następnego dnia przebudziłam się, za oknem padał śnieg, zjawisko najbardziej typowe w tym rejonie. Jednak nie on przykuł moją uwagę, ale to co zobaczyłam na stole zaskoczyło mnie. Na moim biurku, w flakonie, stała biała róża. Prawdziwa, żywa, pachnąca róża. Jej zapach rozchodził się po całym pokoju. Obok leżał list. Wzięłam kartkę do ręki i zaczęłam czytać:

Droga Megan

Gdy tamtej nocy grałaś dla mnie, wydałaś mi się najcudowniejszą istotą na świecie. Zdałem sobie sprawę, że cię kocham. Kocham cię tak jak mężczyzna potrafi kochać kobietę, miłością czystą i prawdziwą, silniejszą niż wszystko inne, niż śmierć. Ten kwiat jest symbolem mojej miłości do ciebie. Tak jak żywy jest ten kwiat, tak żywa jest moja miłość.

Na zawsze- Twój Alwin

Kiedy skończyłam czytać łzy szczęścia napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że jeśli nie ruszę za nim, to go stracę. Przywołałam więc szybko młodego kadeta i rozkazałam:- Constablu Carter! Przygotuj sanie i ekwipunek. Wyjeżdżamy! Ach i jeszcze współrzędne kaprala Lamont. To wszystko. Odmaszerować.

Młody konny odszedł a ja pozostałam sama. Właśnie kończyłam pakować swój podręczny bagaż, kiedy usłyszałam pukanie. Proszę wejść! Po tych słowach drzwi otworzyły się i do środka wszedł młody konny.- Sanie i ekwipunek czekają.- Dobrze, już idę. Constablu Carter od teraz przejmujesz dowodzenie. To rozkaz!- Tak jest! Możecie odmaszerować!

Nagle kadet coś sobie przypomniał.- Constablu Fraser oto współrzędne o które pani prosiła- powiedział i podał mi kartkę.- Dziękuje bardzo, możecie odmaszerować.

Gdy wyszedł schowałam kartkę do kieszeni. Włożyłam parkę i plecak na plecy. Zeszłam na dół. Istotnie sanie już na mnie czekały. Bez chwili wahania wskoczyłam na nie i zaraz ruszyłam w drogę.- Naprzód pieski! I psy ruszyły z głośnym szczekaniem. Po paru minutach jazdy obraz Alberty został w tyle. Gnałam jak szalona przez śnieżną pustkę...

Zatrzymałam się dopiero gdy zapadł zmierzch. Rozbiłam obóz, nakarmiłam psy i poszłam spać. Wczesnym ranem zwinęłam obóz i ruszyłam w dalszą drogę. Koło południa znalazłam się blisko Jeziora Niewolniczego. Ujechałam jeszcze ze dwie mile, gdy na drodze ujrzałam ciemny kształt leżący na śniegu. Podjechałam bliżej. Kiedy podeszłam do miejsca gdzie leżało ciało, cała krew odpłynęła z moich członków. Na śniegu leżał człowiek. Mało- to był kapral Alwin Lamont, ten sam, który napisał do mnie miłosny list. Mój Alwin! Teraz leżał zmarznięty na tym lodowym pustkowiu i w dodatku był ranny. Z trudem, ale na szczęście oddychał. Z nadludzkim wysiłkiem podniosłam Alwiego z ziemi i położyłam go na saniach. Po owinięciu go w dery poszłam szukać śladów wypadku. Niedaleko od miejsca gdzie go znalazłam, leżała rozbita radiostacja i pocisk z rewolweru. Były jeszcze jakieś ślady. Ślady te wydały mi się znajome. Buty z taką podeszwą mógł nosić tylko konny. Stałam tak i zastanawiałam się, jaki powód mógł mieć inny konny, by strzelać do Alwina. Po chwili przypomniałam sobie o rannym kapralu. Pobiegłam wiec szybko do sań. Po drodze pozbierałam resztki radiostacji, łuskę pocisku schowałam do worka. Ruszyliśmy w drogę powrotną do obozu Alberta.

Po kilku godzinach byliśmy już na miejscu. Na placu koszarowym czekał na mnie kapral Carter.- Constablu Fraser, zawołał,- jakiś sierżant czeka na panią w biurze. Przybył aż z Toronto. Proszę do niego iść, ja zajmę się kapralem .

Zostawiłam Lamonta w rękach Cartera, sama ruszyłam w kierunku biura. Idąc przez dziedziniec myślałam o dziwnych wypadkach tego dnia. O tym co mogło się wydarzyć nad jeziorem. I jeszcze pojawienie się tego sierżanta z Toronto. Musiałam przyznać, że napawało mnie to grozą.



Szaleńcze zakochanie sierżanta

Nagle stanęłam przed drzwiami mojego biura i musiałam przyznać, że bałam się otworzyć drzwi. Mimo, że oblewał mnie zimny pot musiałam być twarda. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Sierżant odwrócił się plecami do okna i spojrzał na mnie. Jego wzrok był nieprzyzwoity, lubieżny. Po tym go poznałam. To był ten sam sierżant, który jeszcze w Akademii się we mnie podkochiwał. Teraz przyjechał tu, by mnie spotkać. Szedł w moim kierunku. Obszedł mnie, by po chwili stanąć naprzeciwko. Uśmiechając się szyderczo powiedział:- No maleńka! Teraz jesteśmy sami i nikt nam nie przeszkodzi. Teraz będziesz moja.- Nigdy nie byłam i nie będę pana!- wykrzyknęłam. Wyciągnęłam pistolet i powiedziałam zimno: Radzę, by pan zostawił mnie w spokoju, bo jak nie to odstrzelę panu łeb! Ta broń jest naładowana. Stałam pewnie i mierzyłam do niego z pistoletu. On jednak wciąż śmiał się szyderczo- Ta broń jest nie nabita. Specjalnie wyciągnąłem naboje. To przecież z tej broni raniłem Lamonta, byśmy mogli być razem.

Pobladłam, a pistolet wypadł mi z rąk. Stałam tak dłuższą chwilę. Potem wydusiłam z siebie:- Ty draniu, tylko tyle...To on był górą. W tym momencie nie miałam z mim żadnych szans. To poczucie beznadziejności trwało na szczęście tylko chwilę. Wykorzystałam moment kiedy on nie patrzył. Otworzyłam okno, rozpięłam parkę i wyskoczyłam przez nie. Chwilę leciałam. Pamiętam jeszcze uderzenie o coś twardego. Potem straciłam przytomność.



Zaręczyny

Następnego dnia rano obudziłam się w koszarowym szpitalu. Straszliwy ból przeszywał moja nogę. Kiedy próbowałam nią nie ruszać, nad moim łóżkiem pojawił się cień. Przy moim łóżku stał Alwin.- Witam Megan, jak się masz?- spytał łagodnie.- Dobrze, tylko noga mnie boli. Alwin przysiadł na skraju łóżka. Nachylił się nade mną i pocałował.

Kilka dni później opuściłam izbę chorych już o własnych siłach. Wróciłam do pracy. Pewnego dnia, gdy wszyscy rekruci stali na apelu, Lamont zrobił coś, o co bym go nigdy nie podejrzewała. Nie zwracając uwagi na chłopców, ukląkł przede mną na jedno kolano i trzymając mnie za rękę spytał:- Megan, czy zostaniesz moją żoną? Zmieszana szukałam pomocy u rekrutów, ale na niewiele się to zdało. Patrząc mu głęboko w oczy odparłam:- TAK kapralu, zostanę twoją żoną. Wtedy Alwin sięgnął do kieszeni uniformu i wyjął z niej czarne, aksamitne pudełeczko. Otworzył je. Moim oczom ukazał się maleńki pierścionek z oczkiem w kształcie małej, białej róży. Za chwilę pierścionek leżał już na moim palcu. Kiedy Alwin objął mnie i pocałował, chłopcy zaczęli klaskać. Alwin przemówił:- Słuchajcie! Od dzisiaj ta oto konna jest moją narzeczoną. A kto spróbowałby mi ją odbić będzie mieć ze mną do czynienia. Czy to jasne?- Tak jest panie kapralu! A na resztę dnia macie wolne!

Rekruci rozeszli się, a my zostaliśmy sami.- Meg, czy zjesz ze mną kolację?- zapytał. Udałam zakłopotanie. Po chwili jednak powiedziałam:- Oczywiście, że tak kapralu. Smiejąc się opuściliśmy salę ćwiczeń.



Nauka tańca

Od samego rana w obozie Alberta huczało jak w ulu. Jakby co najmniej przyjechać miał sam Nadintendent. Jednak nic takiego nie nastąpiło, to tylko rekruci czynili przygotowania do naszego ślubu. Podzieleni byli na dwie grupy. Pierwsza zajmowała się strona kulinarną tj. pieczeniem, gotowaniem itd., druga cała resztą. Pojechali nawet po kolegów i koleżanki z różnych sekcji. Przyjechał nawet sierżant Back Frabisher, część została i robiła coś w tajemnicy. Kiedy skończyli, przyszli do mnie do pokoju, by pokazać mi tę tajemnicę. To co ujrzałam było prawdziwym dziełem sztuki. Przynieśli mi bowiem suknie ślubną. Kołnierz i rękawy były ręcznie haftowane, suknia była długa i rozkloszowana u dołu. Całości dopełniał diadem z długim, białym welonem i prześliczne pantofelki. Przez chwilę stałam i nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Kiedy odezwał się Carter:- Proszę nie dziękować, tylko przymierzyć. Po czym podał mi suknię, a ja poszłam ja przymierzyć. Po chwili, kiedy znów im się ukazałam, nie mogli oderwać ode mnie wzroku.- No jak żyję, to w całej Kanadzie nie było jeszcze tak cudnej panny młodej- powiedział Mcmilan.- Dziękuję wam za wszystko! Ale w najgłębszym zaufaniu powiem wam, że mam jeszcze jeden problem. Nie potrafię tańczyć!- To żaden problem panno Fraser, nauczymy panią i tego- powiedzieli i zaprowadzili mnie do sali, gdzie stał fortepian. Jeden konny pobiegł po skrzypce, a gdy wrócił postanowiliśmy zacząć. Drzwi zostały zamknięte i zaczęło się. Na początek Carter wyjaśnił, ze muszę się rozluznić, a potem z wolna zaczęliśmy tańczyć walca. Carter wciąż liczył: Raz, dwa, trzy..- Nieco wolniej! Nie biegnie pani za saniami! Prawie dobrze...a teraz z muzyką, i raz...Tej nocy nauczyłam się tańczyć walca i byłam szczęśliwa.



Porwanie

Następnego ranka niebo było zachmurzone. Ja sama czułam się źle. Kaszlałam i było mi bardzo zimno. Włożyłam jednak mundur i zeszłam na dół. Ku mojemu zdziwieniu nie zastałam tam Alwiego. Było to o tyle podejrzane, gdyż to on zawsze pierwszy się budził i witał mnie ciepłym: Dzień dobry. Szybko ruszyłam w stronę jego pokoju. Gdy stanęłam przed drzwiami okazało się, że są otwarte. Przestraszyłam się, ale weszłam do środka. W pokoju panował straszny bałagan. Wszystkie rzeczy leżały na podłodze, krzesła były powywracane. Ten stan był nienaturalny, bo RCMP cechuje nienaganny porządek. W tym bałaganie spostrzegłam leżącą na biurku kartkę. Podeszłam więc i wzięłam ją do ręki. Zaczęłam czytać:

Kochana Meg

Ja niżej podpisany sierżant McDawel mam twojego kaprala. Lepiej będzie jeśli tu przyjedziesz. I nie próbuj żadnych sztuczek, bo inaczej on zginie!

Sierżant McDawel

Skończyłam czytać. Zbladłam, a kartka wyleciała mi z rąk. Zrozpaczona upadłam na kolana i zakryłam twarz dłońmi.- Mój Boże! Dlaczego...- zaczęłam powtarzać jak modlitwę. Nagle poczułam na swoich ramionach czyjeś ręce, które podnoszą mnie z ziemi. Podniosłam wzrok. Ujrzałam nad sobą przystojną, ale już nieco postarzałą twarz sierżanta Back Frabishera. Mój Boże cóż to był za człowiek. Był legenda w RCMP. To jego bali się przestępcy i szanowali koledzy. Kadeci trzęśli się na dźwięk jego imienia. Nie było człowieka w RCMP, który by nie znał Back Frabishera. W każdym razie ten wielki człowiek stał teraz tutaj i trzymał mnie w ramionach. Po raz pierwszy w życiu czułam się tak bezpieczna. Nadal byłam wystraszona i płakałam. Frabisher nic nie mówił tylko wziął mnie pod ramię i wyprowadził z pokoju Lamonta. Przeszliśmy do jego gabinetu, gdzie położył mnie na tapczanie, a sam wyszedł. Po chwili wrócił z kubkiem czarnej, mocnej i gorącej kawy. Podał mi kubek. Kiedy piłam, on zaczął mówić:- Posłuchaj Meg- Jego twarz wyrażała spokój i opanowanie- chce abyś mi wszystko opowiedziała od początku.- Dobrze, odpowiedziałam- Ale proszę mi obiecać, ze mi pan pomoże. - Ależ oczywiście, odpowiedział. Usiadłam i zaczęłam opowiadać. O tym jak sierżant McDawel się we mnie zakochał i jak poszczelił kaprala Lamonta. - Resztę już pan zna, powiedziałam, a po chwili tak osłabłam, że nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć. W mojej głowie panował chaos i to taki, jakby tysiące wahadeł uderzało w mój mózg. To wszystko było wynikiem wysokiej gorączki jaką wówczas miałam. Kiedy Frabisher zobaczył mnie w takim stanie natychmiast wezwał Constabla Cartera i nakazał mu przynieść tyle śniegu i lodu ile tylko zdoła i umieścić to wszystko w wannie. Potem zajęto się mną. Zdjęto ze mnie odzież i owinięto w białe płótno. Potem Frabisher zaniósł mnie na rękach i położył na tym lodowym posłaniu. Czekał tak jeszcze pół godziny póki gorączka nie spadła. Gdy się obudziłam leżałam już na tapczanie, a obok mnie siedział Back Frabisher. Uśmiechając się do mnie zapytał. - Jak się masz Meg? - Dobrze, odparłam cicho.

Tydzień później mogłam już wstać z łóżka, ale nadal byłam osłabiona. W tym czasie nadszedł list od sierżanta McDowela. Został napisany ręką Lamonta.

Droga Meg

Nie martw się. Już jestem wolny i nic mi nie grozi. Chciałbym, abyś się ze mną spotkała w Manitabi w forcie McCanze. Przyjedź szybko.

Twój Lamont

Poniżej widniało jeszcze niepokojące PS: Meg! Rób co chcesz, ale uważaj co robisz!

Potem Lamont włożył list do koperty i wysłał tak, aby sierżant nie widział.


««  1 2 3  »»