Due South. 10 lat później...
Gdzieś w sercu
Kanady, u stóp wielkich gór i lasów, w krainie śniegu stała nieduża chatka.
Zrobiona była z kamieni i drewnianych bali. Spadzisty dach oraz niewielki ganek
pokryty był śniegiem. Chatka na pierwszy rzut oka wyglądała na opuszczoną. Parę
metrów dalej stała szopa. Ludzka stopa nie odwiedziła tych stron od bardzo
dawna. Gdzieś z oddali dobiegało ujadanie. Z każdą chwilą było głośniejsze. Na
białej linii horyzontu pojawił się mały punkcik. To był psi zaprzęg. 6 pięknych
psów husky z głośnym ujadaniem ciągnęło sanie. Na saniach stał wysoki
mężczyzna. Był grubo ubrany, miał twarz zasłoniętą, na głowie futrzaną czapkę i
specjalne okulary chroniące oczy przed promieniami słonecznymi i oślepiającym,
białym blaskiem śniegu. Zaprzęg gwałtownie zatrzymał się przed chatką powodując
małą zamieć śnieżną. Mężczyzna zszedł z sań i zaczął odpinać psy.
- Głodne
jesteście co? Zaraz wam coś naszykuję. - podszedł do pierwszego psa i klęknął
przed nim. - Diefenbaker, przyjacielu, posunąłeś się w latach. Chyba czas,
żebyś przeszedł na emeryturę, staruszku. - mężczyzna otworzył drzwi starej
szopy, psy weszły za nim. W rogu stał ogromny wór psiej karmy, beczka suszonego
mięsa i duże psie miski ze stali nierdzewnej. Mężczyzna napełnił każdą z misek
po brzegi suchą karmą, na wierzch położył po kawałku suszonego mięsa i rozłożył
na ziemi. Psy rzuciły się na jedzenie, prawie zjadając swoje miski. Były bardzo
głodne.
Wziął siekierę,
wyszedł z szopy i udał się w kierunku lasu. Diefenbaker odprowadził go wzrokiem
po czym wrócił do swojej miski. Po kilku minutach mężczyzna wrócił, ciągnąc za
sobą dużego świerka. Na dużym pniu stojącym za szopą porąbał go na kawałki i
zaniósł drwa w kierunku chaty. Stopą odgarnął nieco śniegu z ganku i otworzył
skrzypiące drzwi. W środku panował mrok, małe okienka były zabite deskami.
Chatka była skromna. Był tam stół, jakiś kredens, krzesło, łóżko i coś na
kształt szafy. Na stole stało zakurzone radio. Wszystko było zakurzone. Był tam
też niewielki kufer z pamiątkami po ojcu i osobistymi rzeczami. Na środku
leżała skóra karibu.
- Nie ma jak w
domu. - westchnął mężczyzna i podszedł do kominka. Jedna z desek na podłodze
zajęczała pod jego ciężarem. Zdjął rękawice, ułożył drewno w kominku i
podpalił. Chuchnął w zmarznięte dłonie. - Diefenbaker! - zawołał. - Dief! - nie
przyszedł. Przecież był głuchy. Mężczyzna poszedł do szopy. Psy już zjadły,
pozwijały się w kulki i spały, były wykończone. Ale Dief siedział na zewnątrz
wpatrzony w las. - A, tu jesteś. Chodź do domu, napaliłem w kominku.
Wilk, utykając,
skierował się za przyjacielem. W chacie ułożył się na dywaniku przed kominkiem.
Mężczyzna zdjął futrzaną kurtkę, buty i czapkę i położył je do szafy. W środku
wisiał czerwony mundur. Na pagonach widniało odznaczenie kaprala. Zamknął szafę
i położył się na łóżku. Ogień z kominka oświetlił jego twarz. W jego błękitnych
oczach dalej był ten tajemniczy, magnetyczny blask... To nie mógł być nikt
inny, jak tylko Benton Fraser...
Tymczasem w
Chicago, w jednym z domów dziecka rozmawiały dwie dziewczyny. Młodsza płakała,
a starsza ją przytulała.
- Nie płacz
Alex, wszystko będzie dobrze. - powiedziała starsza.
- Nie chcę tu
być bez ciebie!
- Zrozum, jestem
pełnoletnia, nie mogę dłużej mieszkać w domu dziecka. Tony załatwił mi pracę w
klubie jako kelnerka. Znajdę mieszkanie i zabiorę cię do siebie najszybciej,
jak to będzie możliwe.
- A gdzie
będziesz mieszkać dopóki nie znajdziesz mieszkania?
- W tym klubie
na zapleczu jest kanciapa z łazienką. Szef mi ją udostępni, dopóki nie znajdę
jakiegoś konta. Tu masz wizytówkę klubu i telefon. Możesz dzwonić o każdej
porze dnia i nocy. No już się nie marz, jesteś dużą dziewczynką. Mam coś dla
ciebie. - dziewczyna dała jej jakąś książkę. - Masz tu jeszcze 100 dolców,
przyda ci się.
- Skąd masz
pieniądze Kat?
- Tony mi dał.
- Nie lubię go.
To stary dziad!
- Wiem Alex. Ale
on mi pomoże. A ja pomogę tobie.
- Hej Kat!
Uważaj na siebie.
- Wpadnę w
przyszłym tygodniu. Trzymaj się mała.
Starsza
dziewczyna wzięła walizkę i wyszła w pokoju, a młodsza rzuciła się na łóżko,
powstrzymując łzy. Patrzyła na zdjęcia koni wiszące nad jej łóżkiem. Po chwili
wyciągnęła pamiętnik i napisała: "Wszyscy mnie zostawili. Najpierw ojciec,
nawet go nie poznałam. Później mama, a teraz Kat, moja najlepsza przyjaciółka i
najbliższa osoba..."
Ben właśnie
gotował ryż w swojej chacie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzył, a
jego oczom ukazała się znajoma twarz...
- Cześć Fraser!
- Witaj Stan.
- Dawno cię tu
nie było.
- Prowadziłem
śledztwo. Trochę zeszło. Ryżu?
- Nie dziękuję.
- ich rozmowę przerwał cichy skowyt Diefa. Ben pogłaskał go.
- Co mu się
stało? - spytał Stan.
- Podejrzewam,
że dokucza mu reumatyzm. Szybko postępuje, Diefenbaker ma coraz większe
trudności z poruszaniem się. - Ben zaczął smarować mu łapy jakąś maścią. - To
łagodzi ból.
- Ma już swoje
lata, jak na wilka. Chyba czas, żeby przeszedł na zasłużoną emeryturę.
- Wiesz Stan,
ostatnio się zastanawiałem, czy ja też nie powinienem odejść na emeryturę.
Jestem już zmęczony.
- Fraser! Odbiło
ci? Jesteś w kwiecie wieku! Chociaż przyznam, że brakuje ci towarzystwa,
większość czasu spędzasz samotnie w tej głuszy i, jakby ci to powiedzieć...
trochę... jakby...
- Nie narzekam
na brak towarzystwa. - przerwał Ben. - Mam Diefa, czasem odwiedzi mnie Maggie,
raz w miesiącu jadę do miasteczka po zakupy, rozmawiam też z innymi
funkcjonariuszami przez radio. No i jesteś ty. A ta, jak to nazwałeś, "głusza"
to mój dom. Nie ma nic piękniejszego, niż patrzeć w niebo usiane milionami
gwiazd w mroźną noc, albo pędzić przez śnieżne pustkowie zaprzęgiem.
- Jednak
większość czasu spędzasz ścigając przestępców. Psim zaprzęgiem.
- Dlatego
potrzebuję trochę odpoczynku. Chciałbym wyremontować chatę.
- Pomogę ci.
Jeśli chcesz.
- Stan, doceniam
twoją chęć pomocy ale masz swoje obowiązki, jesteś szeryfem. - Ben podrapał się
w czoło.
- Taa, w
miasteczku, gdzie najgorszym przestępstwem jest splunięcie na chodnik. Wracając
do psich zaprzęgów. Czemu nie masz skutera śnieżnego? Wszyscy już mają.
- Nie ufam
technice, jest zbyt zawodna.
- Skutery się
praktycznie nie psują. Lejesz paliwo i jedziesz. Są o wiele szybsze niż
zaprzęg. Nawet przestępcy ich używają. - argumentował Stan.
- Zaprzęg się
nigdy nie popsuje, jeśli dbasz o psy i dobrze je karmisz.
- Daj spokój
Fraser! - zirytował się Stan. - Mówisz tak bo po prostu nie miałeś okazji
poszaleć na skuterze. Chodź, pokażę ci coś. - Stan wyprowadził Bena na
zewnątrz. Stał tam nowiuteńki, czarny skuter śnieżny. - To dla ciebie! -
zakomunikował tryumfalnie Stan.
- Dziękuję, ale
nie musiałeś...
- Przestań Fraser.
To prezent... z ... wdzięczności... dla mojego najlepszego przyjaciela. - Stan
cedził każde słowo. - Za to, że przez tyle lat się ze mną użerasz i nie masz
mnie dosyć.
- Cóż... - Ben
podrapał się w ucho nieco zakłopotany - Szczerze mówiąc, czasami mam cię dosyć.
- Ty też czasem
działasz mi na nerwy. - uśmiechnął się Stan. - Jeszcze jedno. Wiem, że pewnie
nie wsiądziesz na to cacko bez kasku, więc przyniosłem też kask. W sumie to
dwa, jakbyś chciał kogoś przewieźć.
- Dziękuję
uprzejmie Stan.
- To ja będę leciał.
Jak będziesz chciał pogadać, spotkać się, albo, żebym pomógł ci przy chacie,
albo coś tam, jestem na radio. Trzymaj się stary. - Stan klepnął przyjaciela po
ramieniu.
- Do zobaczenia
Stan. - Ben odprowadzał wzrokiem przyjaciela. Ten, przeszedłszy kilka kroków
odwrócił się.
- Hej Fraser!
Uważaj na siebie! - krzyknął. Ben pomachał. Był mile zaskoczony prezentem od
Stana.
Chicago.
Zaplecze klubu. Znajdowało się tam kilkoro nieprzyjemnych z wyglądu facetów.
Jeden z nich porcjował biały proszek do małych woreczków i szczelnie zamykał.
Była tam też Kat, starsza dziewczyna z domu dziecka. Była pobita, miała podarte
ubranie.
- Połykaj to!! -
ryczał jeden z mężczyzn, wpychając jej do ust woreczek z białym proszkiem.
Dziewczyna się opierała. Mężczyzna uderzył ją tak mocno, że połamało się
krzesło, na którym siedziała. - Nie chcesz współpracować? No to patrz suko!! -
zdarł z niej resztki ubrania i brutalnie zgwałcił. Jego koledzy również się
przyłączyli. - Przyzwyczaj się szmato! Tam, gdzie spędzisz resztę swojego
krótkiego życia będzie to codziennie! - darł się jej do ucha. Dziewczyna była
przerażona, płakała. W końcu pękła i zaczęła łykać woreczki z białym proszkiem.
Wieczorem Ben
leżał w łóżku i czytał dzienniki ojca przy lampie naftowej. Diefenbaker leżał na
swoim kocu przed kominkiem. Ostatnio spędzał tam większość czasu. Ciepło i maść
Bena dawała mu drobną ulgę w bólu. W pewnym momencie podniósł łeb, spojrzał na
swojego przyjaciela i cicho zaskomlał.
- O co chodzi
Diefenbaker? Chcesz spać dziś w łóżku? Dobrze, pomogę ci. - Ben podniósł Diefa,
położył go na łóżku i przykrył. - Ja mogę spać na podłodze. - rozłożył śpiwór i
wrócił do lektury. Diefenbaker znów cicho zaskomlał. - Co się stało Dief?
Niewygodnie ci? - W spojrzeniu wilka było coś dziwnego. - Chcesz, żebym spał
dziś z tobą? Dobrze, tylko ten jeden raz. Jakoś wytrzymam twoje chrapanie. I
rano nie narzekaj, że się nie wyspałeś. - Ben położył się koło przyjaciela. Ten
wtulił pysk w jego dłoń tak mocno, jak jeszcze nigdy i wlepił w niego ślepia. -
Naprawdę dziwnie się zachowujesz. Nigdy nie byłeś taki wylewny. - Ben zaczął go
delikatnie głaskać po łbie. Wtedy zobaczył, że oczy Diefa gasną, że wydaje się
płakać... Ben przytulił go mocniej, głaskał i walczył z własnymi łzami. -
Diefenbaker... - wyszeptał. Wilk nie zareagował. Ben ukląkł przy łóżku,
przyłożył ucho do jego klatki piersiowej i usłyszał ostatnie uderzenie wilczego
serca. - Diefenbaker... wyszeptał po raz drugi, chcąc jakby wyrwać przyjaciela
ze snu. Wtedy głuchą ciszę rozerwał krzyk rozpaczy, który echem poniósł się
bardzo daleko.
Gdy rano się
obudził, dalej klęczał przy łóżku. Całą noc był w tej pozycji. Pod palcami czuł
miękką sierść. Ben nie otwierał oczu, chcąc jakby odwlec obraz, który mu się
ukaże, gdy je otworzy, mając chociaż cień nadziei, że to był tylko zły sen. A
jednak nie. Bezwładne psie ciało leżało na jego łóżku. Ben poszedł do szopy,
wziął kilof i nieopodal zaczął kopać. Kosztowało go to dużo wysiłku ponieważ
ziemia była zmarznięta. Jednak żal i gniew dodawały mu sił. Musiał kopać głęboko,
żeby do ciała nie dostały się drapieżniki. Wspominał swoje życie z Diefem,
czuł, jakby miał go od zawsze. Czasem go irytował, ale tak naprawdę to był
jedyny przyjaciel, który nigdy nie powiedział o nim złego słowa, nie skarżył
się, nie narzekał, nie marudził. Ben mógł powiedzieć mu absolutnie wszystko i
miał pewność, że zostanie to między nimi. Diefenbaker nigdy go nie zawiódł, nie
zdradził i zawsze był gotów dać pomocną łapę... A teraz odszedł... ktoś tak
kochany, potrzebny i niezastąpiony... Gdy skończył kopać, zawinął ciało Diefa w
jego ulubiony koc i zakopał. Na wierzchu ułożył stos kamieni i przymocował
tabliczkę, na której wyrył kilka prostych słów: "Diefenbaker. Najwierniejszy
przyjaciel". Nie był w stanie napisać nic więcej...
W chicagowskim
domu dziecka mała Alex podeszła do automatu telefonicznego, wyciągnęła numer,
który dała jej Kat i zadzwoniła.
- Dzień dobry.
Czy mogę poprosić Kat? To może jest na zapleczu? Jak to nie pracuje? Dziękuję
uprzejmie. - Alex odłożyła słuchawkę. Była zdziwiona. Skierowała się w stronę
gabinetu dyrektorki. Drzwi były uchylone. Alex słyszała część rozmowy między
dyrektorką i tym samym mężczyzną, który zgwałcił Kat.
- Masz? -
spytała dyrektorka.
- Umawialiśmy
się. Dopiero jak dziewczyna będzie na miejscu. Stawiała trochę oporu ale w
końcu pękła. Chcę jej osobiście przypilnować, więc przechowaj to przez jakiś
czas. - mężczyzna dał kobiecie charakterystyczny klucz, który ona schowała do
szuflady biurka. Zaczęli się namiętnie całować. W tym momencie Alex zapukała do
drzwi.
- Bardzo
przepraszam, czy nie ma pani jakiś wieści od Kat? Miała mnie odwiedzić i nie
przyszła.
- Niestety nie
mam. Ale nie martw się, pewnie lada dzień cię odwiedzi. - odparła nieco
zakłopotana dyrektorka.
- Dziękuję
uprzejmie. - Alex skierowała się do swojego pokoju. Spakowała plecak, włożyła
go pod łóżko i poszła na 27 posterunek policji. - Przepraszam, komu mogę
zgłosić zaginięcie? - zapytała pierwszego napotkanego policjanta. On wskazał
innego. - Dziękuję uprzejmie.- podeszła do wskazanego policjanta. - Dzień
dobry. Chciałabym zgłosić zaginięcie. - policjant spojrzał na małą dziewczynkę
o przenikliwym spojrzeniu i tajemniczym blasku wypływającym z dużych,
niebieskich oczu. Miała ciemne włosy ostrzyżone jak u chłopaka, a na rumianej
buzi malował się poważny wyraz.
- Dobrze, kto ci
zaginął? Kotek? Piesek? - zapytał policjant.
- Nie.
Przyjaciółka. Kathrene Craig.
- Ile ma lat?
- 18.
- A ty
dziewczynko to w ogóle skąd jesteś i gdzie są twoi rodzice?
- Nazywam się
Alexandra Fraser, mam 13 lat a moi rodzice nie żyją. Mieszkam w domu dziecka.
- Posłuchaj
mała. Wróć teraz do siebie i czekaj na przyjaciółkę. Na pewno nic jej nie jest.
- powiedział policjant z drwiną.
- Chcę rozmawiać
z komendantem. - odparła Alex. Policjant się nieco zdziwił i zaprowadził ją do
porucznika Welsha.
- Panie
poruczniku, ta mała chce z panem rozmawiać.
- O co chodzi
dziecko? - zapytał Welsh. Mała gwałtownie przekrzywiła głowę, aż chrupnęły jej
kości.
- Nazywam się
Alexandra Fraser i chciałabym zgłosić zaginięcie przyjaciółki.
- Fraser przez
"i"?
- Nie.
F-R-A-S-E-R. - przeliterowała swoje nazwisko dziewczynka.
- Dobrze, jeden
z policjantów przyjmie zgłoszenie. Ale poszukiwania możemy rozpocząć dopiero po
48 godzinach. Więc jeśli do tego czasu twoja przyjaciółka się odnajdzie, daj
nam znać.
- Dziękuję
uprzejmie. - po złożeniu zeznań dziewczynka udała się do klubu, w którym miała
pracować Kat. Jednak po drodze jej uwagę przykuł szyld z napisem "Agencja
detektywistyczna Ray Vecchio". Weszła do środka. Za biurkiem siedział dobrze
ubrany, elegancki mężczyzna ze sporą łysiną. - Pan jest detektywem? - zapytała
Alex.
- Tak, jestem. A
co cię do mnie sprowadza?
- Potrzebuję
pańskiej pomocy. Chodzi o zaginięcie mojej przyjaciółki. Byłam już na policji
ale zaczną jej szukać dopiero po 48 godzinach. A ja mam złe przeczucia. Po
prostu ona nigdy mnie nie zawiodła. Boję się, że coś się jej stało. Mam co
prawda tylko 100 dolarów ale bardzo bym chciała, żeby pan ją odnalazł. -
dobroduszny detektyw patrzył przez chwilę na dziewczynkę i banknot w jej małej
dłoni.
- Pieniądze nie
grają roli. - powiedział. - Zajmę się tym. Tylko musisz mi wszystko
opowiedzieć. - Alex powiedziała mu wszystko co wie na dany temat. Później
postanowiła jeszcze zajrzeć do klubu. Przed wejściem stał ogromny ochroniarz.
Przynajmniej z punktu widzenia Alex był ogromny.
- Przepraszam
pana. Czy zna pan Kat? Miała tu pracować jako kelnerka.
- Zapewniam cię
mała, że nikt taki tu nie pracuje. Zmykaj stąd, to nie miejsce dla ciebie. -
zbył ja ochroniarz. Alex odeszła. Po drodze minęła ciemną alejkę wiodącą za
klub. Skręciła w nią. Stało tam parę koszy na śmieci wypełnionych po brzegi.
Serce waliło jej jak szalone, oddech był płytki, urywany. Jej duże, błękitne
oczy lśniły tajemniczym blaskiem. Po chwili doszła to blaszanych drzwi zaplecza
klubu. Były zamknięte. Jednak coś zwróciło jej uwagę. Przechyliła nieco głowę i
przyjrzała się zamkowi. Był charakterystyczny, zupełnie jak ten...
- Klucz. -
wyszeptała i wróciła do domu dziecka. Był już wieczór gdy zakradła się do
gabinetu dyrektorki i zaczęła gorączkowo szperać w szufladach biurka. W końcu
znalazła klucz. Schowała go do kieszeni i poszła do swojego pokoju. Tam
wyciągnęła spod łóżka plecak, sprawdziła, czy wszystko ma, założyła go i wyszła
przez okno. Skierowała się wprost do klubu. Klucz pasował do blaszanych drzwi
zaplecza. Weszła do środka. Było ciemno. Bała się, ale chęć odnalezienia
przyjaciółki była silniejsza niż strach. Wyciągnęła z plecaka latarkę i
zapaliła ją. Jej wzrok przykuła plama na podłodze. To była krew. Chusteczką przetarła
po plamie i włożyła ją do foliowego woreczka. Następnie skierowała się do
stołu. Leżały na nim pakunki z białym proszkiem. Jeden był otwarty. Spróbowała
zawartości ale się skrzywiła i zaraz wypluła. Nie wiedziała co to może być,
nigdy niczego takiego nie próbowała. Coś jej jednak mówiło, że to ważne więc
przesypała trochę do woreczka, zamknęła szczelnie i schowała do plecaka. Na
stole leżała też mapa Kanady z zaznaczonym punktem. Spisała również współrzędne
punktu zaznaczonego na mapie. Nagle jej czuły słuch wykrył, że przed klubem
gwałtownie zatrzymał się jakiś samochód, z którego wysiadło kilku
nieprzyjemnych gości i skierowało się w stronę zaplecza. Alex szybko wyszła na
zewnątrz, zamknęła drzwi na klucz i schowała się za stertą śmieci. Słyszała
rozmowę tych facetów jak się zbliżali.
- Transfer jest
już w drodze. 3 dziewczyny, 3 miliony. Prosta kalkulacja.
- Za jakieś 24
godziny transfer będzie na miejscu a wtedy dostaniemy naszą działkę.
- Mam nadzieję,
że wszystko będzie zgodnie z planem.
- Daj spokój
stary, sam szef ich pilnuje. On nigdy nic nie spartaczył. - w tym momencie
bandyci minęli kryjówkę Alex a ona rzuciła się do ucieczki. Była bardzo szybka.
- Łapcie ją! - bandyci puścili się w pogoń. Ale gdy dobiegli do głównej ulicy
dziewczynka zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nigdzie jej nie było. -
Kurwa mać!
- To była ta
gówniara z bidula.
- Musimy ją
odnaleźć. Może nam sprawić kłopoty.
Po śmierci
Diefenbakera Ben nie mógł sobie znaleźć miejsca. Na siłę szukał zajęcia, żeby
choć na chwilę uspokoić potok myśli i uczuć, który szalał w jego głowie.
Próbował remontować chatę, rąbał drewno, przechadzał się po okolicy, ale
wszystko, czego się dotknął przypominało mu Diefenbakera. Był kompletnie
rozbity. Wtedy znów odwiedził go Stan.
- Cześć Fraser.
Słyszałem o Diefie. Bardzo mi przykro. - Ben spuścił głowę.
- Wejdź.
- Tak sobie
pomyślałem... bo nie powinieneś być teraz sam... mogę posiedzieć z tobą parę
dni. - zaproponował Stan. - Jeśli chcesz oczywiście. - na chwilę zapadła cisza.
Ben podrapał się w ucho.
- Dziękuję
uprzejmie Stan. - powiedział przyciszonym głosem. Wieczorem szykowali się do
snu.
- Wezmę podłogę.
- zakomunikował Stan.
- Nie Stan.
Jesteś moim gościem. Weź łóżko. Ja chętnie prześpię się na podłodze. - odparł
Ben rozkładając śpiwór na podłodze. Po chwili podszedł do szafy wyciągnął
dodatkowy koc i położył go na łóżku. - Zapowiada się zimna noc. To na wypadek
jakbyś zmarzł.
- Dzięki Fraser.
- powiedział Stan. Na dłuższą chwilę znów zapadła cisza. - Fraser?
- Tak?
- Mogę zadać ci
osobiste pytanie?
- Zależy jak
bardzo osobiste. - Ben nieco się zmieszał.
- Czy miewasz
czasem... no wiesz... takie... fantazje?
- Masz na myśli
marzenia? - spytał Ben.
- Nie. Chodzi mi
o takie fantazje erotyczne.
- Nie. - Ben
szybko zgasił Stana. Ten jednak nie odpuszczał.
- Chodzi mi o
konkretny rodzaj fantazji erotycznych. Wiesz... między dwoma facetami... - w
tym momencie Ben usiadł na swoim śpiworze i przekrzywił głowę, aż strzyknęło mu
w szyi.
- Masz na myśli
homoseksualizm? - spytał. - Osobiście uważam, że to zboczenie seksualne.
- A ja kiedyś
miałem. O mnie i o tobie... - Ben patrzył się na Stana z tępym wyrazem twarzy,
jakby słyszał jakiś obcy język. Ta mina go zgasiła. - Nieważne.
- To tylko
fantazje. - skwitował Ben. - Dobranoc Stan.
- Dobranoc Fraser.
- zasnęli. Jednak w środku nocy Stan się obudził. Telepał się z zimna. - Hej
Fraser, śpisz? - zapytał.
- Nie. -
usłyszał głos z drugiego konta chaty.
- Zimno mi. -
powiedział Stan.
- Wygasło w
kominku. Mogę pójść po drewno i napalić. - zaoferował Ben.
- Nie idź. Na
dworze pewnie jest lodowato. Ale jeśli położysz się koło mnie to obojgu nam
będzie cieplej. - Ben poczuł się nieco zakłopotany.
- Dobrze, KOŁO
ciebie. - podkreślił i ostrożnie wsunął się do łóżka, jakby nie chcąc dotknąć
ciała Stana. Ten przez chwilę popatrzył na przyjaciela i roześmiał się. - Co w
tym śmiesznego?
- Śmiesznie
wyglądasz. Masz coś we włosach. Poczekaj, wyciągnę. - Stan wplótł swoje palce w
krótkie, ciemne włosy Bena.
- Co to było? -
spytał Ben.
- Jakiś paproch.
- głos Stana był inny, niższy, spokojniejszy, cichy. Jego palce delikatnie
masowały skórę na głowie Bena. Ten czuł na swojej szyi gorący oddech
przyjaciela. Odwrócił głowę w jego stronę. Nawet jego twarz była jakaś inna...
- Co... co ty
robisz? - wycedził zaskoczony Ben. Twarz Stana była tak blisko jego twarzy,
jak jeszcze nigdy dotąd. Usta Bena drgnęły i dotknęły ust Stana. Były miękkie,
gorące, przyjemne, a jego oczy błyszczały ja dwie pochodnie... Stan poczuł jak
jego usta wypełniają się wilgotnym, zwinnym językiem Bena. Odwzajemnił mu ten
gest. Ben przeniósł swoje usta na jego ucho i zabawiał się nim tak delikatnie,
że krew w żyłach Stana zaczęła buzować. Nie wiedział, że takie rzeczy można
robić ze zwykłym uchem! Zaczął pośpiesznie rozpinać koszulę Bena, aż jego oczom
ukazał się gładki tors i brzuch. Był smukły, wysportowany ale nie tak
umięśniony ja ciało Stana. Rozkoszował się tym widokiem, a po chwili zaczął
naśladować ruchy Bena. Dłonią pieścił jego tors dokładnie tak samo, jak Ben
jego ucho. Krew buzowała hormonami, w powietrzu czuć było podniecenie,
wszystkie ich zakończenia nerwowe domagały się rozkoszy. Ben opuszkami palców,
delikatnie przebiegał plecy Stana. Najpierw kark, później ramiona, wzdłuż
kręgosłupa w dół do pośladków, jakby chciał zbadać każdy zakamarek jego ciała.
Zacisnął dłonie na jego pośladkach. Doprowadzało to Stana do szaleństwa.
Jęknął. Nie mógł już dłużej wytrzymać.
- Pragnę cię...
- wyszeptał i jego dłoń zawędrowała niżej. Poczuł jak w jego dłoni rośnie
aksamitna i gładka męskość Bena. Był gotowy do dalszej części, a każdy
najmniejszy mięsień jego ciała był napięty jak cięciwa łuku przygotowanego do
strzału. Gorączkowo zaczęli się wzajemnie rozbierać z resztek ubrań.
- Naprawdę tego
chcesz? - zapytał cicho Ben, z lekkim wahaniem. Jego głos był inny, niski,
zachrypnięty.
- Chcę... - po
chwili kochali się tak namiętnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Wokół nich unosił
się zapach testosteronu, rozkoszy i spermy. Napawali się swoim widokiem,
reakcją swoich ciał a z ich gardeł wydobywały się odgłosy szczytowania. Żaden z
nich nigdy jeszcze nie przeżył czegoś takiego z kobietą. To był prawdziwy
wulkan uniesienia. A gdy już było po wszystkim, przytulili się mocno do siebie
nawzajem. Porozumiewali się bez słów, ich twarze mówiły wszystko. I chociaż spływały
po nich strużki potu, widać na nich było przyjemność, wdzięczność, miłość i
zaufanie. Oboje byli bardzo zmęczeni, więc zasnęli tak przytuleni do siebie.
Ben obudził się
wczesnym rankiem. Zanim jeszcze otworzył oczy, przypomniało mu się to, co
działo się w nocy.
- O jejciu. -
westchnął nieco przerażony. Szybko otworzył oczy i spostrzegł, że spał w
śpiworze na podłodze. Był ubrany. Podniósł się i z lekką dezorientacją
rozglądał się po chacie. Na drugim końcu, pod oknem, w jego łóżku spał Stan.
Ben podszedł bliżej i spostrzegł, że Stan także jest ubrany i zawinięty w
dodatkowy koc jak w kokon. Był zdezorientowany, przez chwilę szukał czegoś,
żeby się zająć ale sam nie wiedział czy to, co przeżył w nocy było tylko snem
czy jawą.
- Co się tak
miotasz o poranku? - spod koca dobiegł zaspany głos. Stan zaczął się
wygrzebywać z betów, jak niedźwiedź z nory, wybudzony z zimowego snu.
- Dobrze...
spałeś? - spytał nieśmiało Ben.
- Powiem ci, że
nadzwyczaj dobrze. Już nie pamiętam kiedy tak dobrze spałem. - Stan spojrzał na
przyjaciela. Ten miał dziwny, nieco skrzywiony wyraz twarzy, a jego duże oczy
były wlepione w Stana. - Co się tak krzywisz? Ducha zobaczyłeś? - zapytał z
lekką drwiną.
- Nie. Ciebie. -
wypalił bez namysłu Ben. Stan przez chwilę patrzył na niego z lekkim
niedowierzaniem.
- Zjemy jakieś
śniadanie czy będziemy tak się na siebie gapić? - to pytanie jakby wyrwało Bena
z letargu.
- Ah, śniadanie.
Tak. Już. Chwileczkę. - Ben szybko coś przyrządził i zrobił kawę. Stan zabrał
się za pałaszowanie ale Ben tylko dłubał widelcem w talerzu.
- Co jest stary?
- spytał Stan z pełnymi ustami, podnosząc głowę znad posiłku.
- Stan czy ty...
czy ja... czy my... w nocy... - bełkotał Ben. Wyraźnie był zakłopotany i
poddenerwowany.
- Fraser nie
używaj przy mnie tej eskimoskiej paplaniny bo nic nie rozumiem. Wyrażaj się
jaśniej.
- Nie było
pytania. - skwitował Ben, spuścił głowę i zaprał się za jedzenie. - Smacznego.
- wycedził. Niezręczna cisza trwała dłuższą chwilę, aż przerwało ją skrzeczenie
radia Bena.
- Kapralu Fraser,
zgłoś się! - Ben natychmiast usiadł przy radiu.
- Tu Fraser! -
zakomunikował.
- Kapralu mamy
zgłoszenie o zaginionej młodej turystce, prawdopodobnie wystraszyła się
niedźwiedzia. Nazywa się Kathrene Craig, ma 18 lat, długie blond włosy. Nie ma
przy sobie zapasów, mapy ani ciepłych ubrań. Podaję współrzędne... - Ben
zapisał cyfry na kartce.
- Przyjąłem. Bez
odbioru. - błyskawicznie ubrał ciepłe rzeczy, spakował plecak i to, co
najpotrzebniejsze. - Stan, jak będziesz wychodził, zamknij proszę dobrze drzwi.
Nie chcę, żeby lisy splądrowały moje zapasy. - Ben wyleciał z chaty jakby się
co najmniej paliło. Stan podszedł do okna i zobaczył, jak Ben znika psim
zaprzęgiem.
- Na razie
Fraser. - wymamrotał. Po jakimś czasie Ben dojechał na wskazane miejsce. Nie padał
śnieg, ale wiał zimny wiatr z północy. Podszedł do zagajnika nieopodal. Były
tam ślady sportowych butów, ale nigdzie nie było śladów niedźwiedzia. Jednak na
wszelki wypadek wziął strzelbę i poszedł po śladach. Sportowe buty z pewnością
nie były odpowiednie na taką pogodę. Ze śladów wywnioskował, że to młoda
kobieta. Ślady były nieco pociągłe, co mogło wskazywać na wyczerpanie i
osłabienie. Ben musiał szybko ją znaleźć. Po jakimś czasie jego bystre oczy
wypatrzyły coś leżącego na śniegu. Podbiegł. To była młoda kobieta o długich
blond włosach. Na pierwszy rzut oka widać było na jej twarzy ślady pobicia. Ben
sprawdził tętno. Była skrajnie wyczerpana, ale żyła. Miała sine usta, a jej
oddech był krótki, urywany. Okrył ją swoją kurtką, wziął na ręce i zaniósł do
sań. Tam przykrył ją czym się dało i pędem ruszył w kierunku swojej chaty.
Stana już nie było. Położył dziewczynę na łóżku i szybko napalił w kominku,
żeby ją rozgrzać. Zdjął z niej przemoczone ubranie i otulił ciepłymi kocami.
Położył ją bliżej kominka, trzymając jej głowę w swoich ramionach.
- Alexandra. -
dziewczyna majaczyła. - Alexandra. - Ben nachylił się nad nią, żeby usłyszeć co
mówi. - Pomóż Alex. - błagała na wpół przytomna dziewczyna. Po chwili przestała
oddychać. Ben podjął próbę reanimacji, ale bezskutecznie.
Do drzwi Bena
ktoś zapukał. To był znów Stan. W ręku trzymał jakieś papiery.
- Mam to o co
prosiłeś na temat tej dziewczyny. - zakomunikował Stan rozkładając papiery na
stole.- Same ciekawostki. Po pierwsze: wychowała się w domu dziecka w Chicago.
Przed śmiercią opuściła jednak bidul ponieważ była pełnoletnia.
- Co mogła robić
w Kanadzie, sama, na takim pustkowiu? - zastanawiał się głośno Ben. - Jaka była
przyczyna śmierci?
- Została
pobita, miała hipotermię, ale nie to ją zabiło. Przed śmiercią została
brutalnie zgwałcona. Niestety nie było śladów dna, sprawca pewnie używał
prezerwatywy. Ale to jeszcze nie wszystko. Przedawkowała czystą heroinę. I to
ją zabiło.
- Jakim cudem
dziewczynę z domu dziecka stać było na czystą heroinę?
- Ona była body
stufferem. W żołądku pękł jej woreczek z towarem. Prawdopodobnie przemycała to
przez granicę. - Ben przez chwilę przeglądał akta.
- Hmm... -
mruknął.
- Znowu to
robisz Fraser. - powiedział Stan.
- Robię co?
- No to twoje
"hmm". Robisz tak za każdym razem, gdy znajdziesz coś ciekawego. A później
twierdzisz, że to nic nie znaczy.
- Tuż przed
śmiercią Kathrene poprosiła mnie, żebym pomógł Alex. Zapewne ją znała. Musimy
odnaleźć Alex, wtedy też dowiemy się, co tak naprawdę stało się z tą
dziewczyną. - Ben cierpliwie tłumaczył. Po chwili podszedł do szafy i popatrzył
na czerwony mundur.
- Co zrobimy? -
zapytał Stan.
- Jedziemy do
Chicago.
Gdy tylko
wysiedli na lotnisku w Chicago twarz Stana wyszczerzyła się od ucha do ucha.
- Co się stało z
twoją twarzą? - spytał Ben.
- Jestem w domu
Fraser. - odparł Stan. - Po 10 latach mogę wreszcie odetchnąć pełną piersią. -
Ben rozejrzał się uważnie po panoramie miasta.
- Tu nie ma czym
oddychać. - stwierdził.
- Przestań
marudzić. Czas wrócić na stare śmieci. Jedziemy na 27 posterunek. - wsiedli do
taksówki
i pojechali. Na
posterunku same nowe twarze. Tylko stary, poczciwy porucznik Welsh został na
swoim miejscu. Ben i Stan weszli do jego gabinetu, a ten nie mógł ukryć
zdziwienia.
- Kowalski?
Konstabl Fraser? Co wy tu robicie? - pytał kompletnie zaskoczony ich widokiem.
- On jest
kapralem. - wyszeptał Stan.
- Ah, więc nasz
stary znajomy czerwony koleżka awansował. Gratuluję kapralu. - Welsh uścisnął
Benowi dłoń.
- Tak jest.
Dziękuję uprzejmie. Ale to teraz nie jest istotne.
- Więc co was
sprowadza na stare śmieci?
- Przybyliśmy do
Chicago tropem zabójców młodej kobiety i z powodów, które nie wymagają teraz
wyjaśnienia, szukamy Alexandry. - Ben wytłumaczył nieco pokrętnie.
- Proszę
pozwolić, że ja to wyjaśnię. - powiedział Stan i zaczął całą opowieść.
- Kathrene Craig
mówisz? - zapytał Welsh. - Mieliśmy zgłoszenie zaginięcia tej dziewczyny.
- Kto zgłosił? -
zapytał Ben.
- Jakiś
dzieciak. Miał nazwisko podobne do twojego. - porucznik wskazał na Bena - Ale
nie braliśmy tego na poważnie bo nikt inny nic nie zgłosił. Ale detektyw
Vecchio się tym zajął.
- Ray Vecchio? -
zapytał znów Ben.
- Tak. Jakiś
czas temu wrócił do Chicago i otworzył własne biuro detektywistyczne. Zadzwonię
po niego. - zaproponował Welsh biorąc do ręki komórkę. - Detektywie na
posterunku czekają na ciebie goście.
Gdy detektyw
zobaczył Bena nie posiadał się z radości.
- Hej Benny! Jak
dobrze cię widzieć! - uściskali się serdecznie.
- Hej Benny bo
zaraz się porzygam od tych czułości. - mamrotał Stan. Nikt jednak nie zwracał
na niego uwagi.
- Mi tez bardzo
miło cię widzieć Ray. - powiedział ucieszony Ben.
- Nic się nie
zmieniłeś stary, świetnie wyglądasz, zupełnie jak 10 lat temu.
- Za to na tobie
widać ząb czasu. - stwierdził Ben, jak zawsze szczery. Rzeczywiście, Ray się
postarzał i wyłysiał. Trochę też przytył. - Jak to się stało, że wróciłeś do
Chicago?
- Nie mogłem się
dogadać ze Stellą. Więc zostawiłem jej tą kręgielnię, wróciłem do Chicago i
otworzyłem biuro detektywistyczne. Pomagam też Francesce w opiece nad jej
dziećmi. Ale co ty tu robisz? - Ben opowiedział Rayowi historię, która
przywiała go do Chicago. Stan z nutką zazdrości patrzył, jak dawni przyjaciele
nawijają sobie w najlepsze, kompletnie go olewając. Ray natomiast opowiedział
Benowi co wie na temat tej sprawy.
- Musimy znaleźć
Alexandrę Fraser. - stwierdził Ben.
- To jakaś twoja
rodzina? - zapytał Ray.
- A co jednemu
psu Burek? - bąknął obrażony Stan.
- Nie Ray, nie
przypominam sobie, żeby w mojej rodzinie był ktoś w tym wieku. - powiedział Ben
po chwili zastanowienia.
- Więc co
robimy? - zapytał Ray.
- Musimy
sprawdzić wszystkie sierocińce w Chicago. - powiedział Ben i udali się w
kierunku wyjścia.
- A ja co mam
robić? - zapytał Stan. Jednak oni nawet się nie odwrócili. - Pięknie. Poszedłem
w odstawkę.
- Wybierz się do
klubu Hueya i Deweya. - zaproponował Welsh.
- Dalej mają tą
knajpę?
- To jeden z
najlepszych lokali w mieście.
Tymczasem Ray i
Ben wyszli na parking i wsiedli do zielonego Buicka Riviery z 1971.
- Jak za starych
dobrych czasów. - westchnął Ben.
- A gdzie
Diefenbaker? - zapytał Ray. Ben spuścił głowę.
- Zdechł. Był
już stary. - westchnął. Ray poklepał go po ramieniu i ruszyli w miasto.
Jeździli od
jednego domu dziecka do drugiego, jednak nikt nie znał Alexandry Fraser. Został
ostatni. Zapukali do gabinetu dyrekcji. Po usłyszeniu zaproszenia Ben otworzył
drzwi Rayowi.
- Słucham? -
zapytała dyrektorka zdziwiona widokiem niecodziennych gości.
- Dzień dobry.
Nazywam się kapral Benton Fraser z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej. -
zaczął wyjaśnienia Ben.
- Konny? Tu w
Chicago? - spytała dyrektorka.
- Może ja to
wyjaśnię. - zaproponował Ray. - Prywatny detektyw Ray Vecchio. Szukamy pewnej
dziewczynki, Alexandry Fraser.
- Alexandra
Fraser. - myślała głośno dyrektorka. - Tak, mieszka u nas.
- Możemy z nią
porozmawiać? - zapytał Ben.
- Niestety nie.
- Dlaczego? -
spytał Ray.
- Uciekła parę
dni temu. - stwierdziła chłodno dyrektorka.
- Zgłosiła pani
zaginięcie na policję? - spytał Ben.
- A po co? Już
kilka razy uciekała i za każdym razem wracała po kilku dniach. To dziwne
dziecko, jest taka wyobcowana, zamknięta w sobie. Jest opóźniona emocjonalnie i
potrzebuje mnóstwo miłości. Ale żadna rodzina zastępcza jej nie chciała. W
zasadzie miała tylko jedną przyjaciółkę, Kat Craig, były razem w pokoju. Ale
Kat była już pełnoletnia, musiała opuścić sierociniec. Od tego czasu Alex
zaczęła zachowywać się jeszcze dziwniej.
- Gdzie
znajdziemy Kat? - zapytał Ray.
- Nie
interesujemy się losem naszych wychowanków po opuszczeniu domu dziecka. Jednak
Kat często spotykała się ze swoim chłopakiem, Tonym. Jest dużo starszy od niej,
ma jakąś spelunę w mieście. Miał tam zatrudnić Kat.
- Kat została
znaleziona na północy Kanady. Ona nie żyje. - powiedział Ray.
- I myślicie, że
to Alex ją zabiła?
- Nie. Ale może wiedzieć,
kto i dlaczego to zrobił. Musimy ją szybko odnaleźć.
- Możemy
zobaczyć ich pokój? - zapytał Ben.
- Jasne. -
dyrektorka zaprowadziła ich do małego pokoju, gdzie stały dwa łóżka. Nad jednym
wisiały zdjęcia koni. Ben podszedł do łózka i uważnie się rozejrzał.
Przeciągnął nosem tuż nad poduszką. - Co on robi? - spytała dyrektorka.
- To
Kanadyjczyk. - powiedział Ray.
- Hmm. - mruknął
Ben. Poszperał trochę w jej szafce. Sięgnął ręką pod łóżko, wyciągnął garść
kurzu i polizał.
- No nie. Znów
to robisz! - zirytował się Ray. - To obrzydliwe! Czy ty kiedykolwiek
przestaniesz?
- Dziękujemy
uprzejmie pani za poświęcony nam czas. - powiedział Ben i wyszli.
- Chodzenie od
knajpy do knajpy i pytanie o właściciela jest bez sensu. - stwierdził Ray
wsiadając do samochodu. - Pojedziemy do Hueya i Deweya, może oni znają
Tony'ego. - spojrzał na Bena. - Co jesteś taki milczący? - zapytał. - Znalazłeś
tam coś?
- Właściwie nic
szczególnego. Tylko mam takie dziwne wrażenie...
- Jakie
wrażenie?
- Jakbym
tropił... samego siebie... - stwierdził Ben z lekkim wahaniem.
- Wywnioskowałeś
to z garści kłaków pod łóżkiem?
- Nie. Z zapachu
na poduszce. Każdy człowiek ma swój naturalny, specyficzny zapach. I na tej
poduszce wyczułem zapach prawie identyczny z moim.
- To głupie
Fraser. - skwitował Ray i ruszyli.
Knajpa Hueya i
Deweya była jeszcze zamknięta. Przy barze siedział Stan i coś popijał. Na jego
widok Ben się zawahał.
- Otwieramy za
godzinę! - gdzieś z wnętrza dobiegł znajomy głos.
- Myślałem, że
dla przyjaciół zawsze macie otwarte. - powiedział Ray.
- A to ty
Vecchio. - Huey i Dewey pojawili się znikąd. - Proszę, jest nawet nasz czerwony
koleżka!
- Dzień dobry. -
Ben szeroko się uśmiechnął. Huey, Dewey i Ray usiedli niedaleko Stana przy
barze. - Poczekam w samochodzie. - rzucił, nerwowo spoglądając na Stana. Ten
wstał, podszedł do Bena i zaprowadził go do toalety. Zamknęli się w jednej
kabinie. Ben był nieco zdenerwowany tą sytuacją.
- Fraser o co ci
chodzi? - zapytał Stan.
- O nic.
- To dlaczego
się tak zachowujesz?
- Jak? - spytał
Ben.
- Unikasz mnie,
a jak już to jesteś jakiś nerwowy.
- Nie jestem
nerwowy. No może trochę niespokojny.
- Powiesz mi
więc o co chodzi? - spytał Stan, usiłując zachować spokój. Na krótką chwilę
zapadła cisza. Ben spuścił głowę, próbując pozbierać myśli.
- O tamtą noc. -
wycedził w końcu.
- Którą noc?
- Tamtą, kiedy
spałeś ze... u mnie.
- Wiele nocy
spędziłem u ciebie. W końcu jesteśmy przyjaciółmi! - Stan zaczął się irytować.
- Ale mi chodzi
o ta jedną, konkretną. Kiedy zdechł Dief i ty przyjechałeś.
- Nie chciałem,
żebyś był wtedy sam! Czy to źle, że jako twój przyjaciel chciałem cię
pocieszyć?
- Nie takiego
pocieszenia oczekiwałem. - powiedział stanowczo Ben.
- Nie
protestowałeś do cholery! Jedno twoje słowo i bym sobie poszedł! - Stan był
coraz bardziej zdenerwowany.
- Ja... ja nie
mogłem... - bełkotał Ben.
- Wiesz co?? Mam
cię dosyć!! Znamy się 12 lat i jeszcze nigdy mnie tak nie wkurwiłeś!! Ja
rozumiem, że masz kryzys wieku średniego, starałem się być wyrozumiały, ale
doprowadzasz mnie do szału!! Jesteś przemądrzałym, zdziadziałym egoistą, nie
widzisz nic poza czubkiem własnego nosa! Jesteś po prostu popieprzony!! Nie
wiem o co ci kurwa chodzi i nie chce wiedzieć ale przysięgam ci, że jeśli stąd
w tej chwili nie wyjdę to osobiście cię zatłukę!! - wywrzeszczał Stan i wyszedł
trzaskając drzwiami najgłośniej jak się dało. Ben podszedł do umywalki i
przemył twarz zimną wodą. Nikt go jeszcze tak nie potraktował, nikt go tak nie
zbluzgał. Nie spodziewał się, że zrobi to ktoś tak dla niego bliski... Patrzył w
lustro na swoja twarz, ale widział obrazy tamtej nocy spędzonej ze Stanem.
Owszem, fizycznie było mu dobrze, jednak psychicznie nie czuł się z tym
najlepiej. A może to był tylko sen? Nie to było teraz najważniejsze. Ben
uświadomił sobie, że właśnie stracił najlepszego przyjaciela... Posmutniał i
wrócił do chłopaków. Widzieli, jak wnerwiony Stan wychodził z knajpy,
przeklinając pod nosem. Gdy zobaczyli Bena, o nic nie pytali. Ray pożegnał się
z kolegami i wsiedli z Benem do samochodu. Widział, że Ben jest jakiś osowiały.
- Hej Benny, co
jest? - zapytał z troską. On jednak milczał, bawiąc się kapeluszem. - Chodzi o
Kowalskiego?
- Tak Ray.
- Powiesz mi co
się stało? Dlaczego tak cię zrąbał?
- Wolałbym nie
mówić. Dowiedziałeś się czegoś od Hueya i Deweya? - Ben zmienił temat.
- Tak. Są w
Chicago cztery knajpy, których właściciel ma na imię Tony.
- To jedźmy je
sprawdzić.
- Dziś już
niczego nie załatwimy, jest późno. - stwierdził Ray. - Pewnie nie
zarezerwowałeś żadnego hotelu. Chcesz przespać się u mnie?
- Byłbym
wdzięczny Ray. - pojechali do domu Vecchio. Była tam jak zwykle cała rodzina,
łącznie z Francescą i jej sześciorgiem dzieci. Jednak Ben nie był skory do
rozmowy tego wieczoru. Ray zaprowadził go do swojego pokoju.
- Możesz tu
spać. - powiedział.
- A ty?
- Ja prześpię
się w salonie na kanapie. Zejdziesz na kolację?
- Nie Ray,
dziękuję. - powiedział Ben. - Nie jestem głodny.
- Chcesz zostać
sam?
- Jeśli mogę
Ray.
- Dobra. Jak coś
to wiesz, gdzie jest kuchnia i łazienka, czuj się jak u siebie. Jakbyś mnie potrzebował
to jestem na dole. - powiedział Ray.
- Dziękuję
uprzejmie Ray.
- Dobranoc
Benny.
- Dobranoc Ray.
- drzwi się zamknęły. Ben usiadł na podłodze wpatrzony w okno. Przed oczami
widział Stana, kolejnego przyjaciela, którego stracił. Tym razem przez własną
głupotę.
Następnego dnia
Ben i Ray pojechali sprawdzać kluby. Weszli do pierwszego z listy. To był ten
sam, przed którym Alex rozmawiała z bramkarzem. W środku było tylko kilka osób.
Za barem stała młoda dziewczyna i robiła drinki. Ray i Ben usiedli przy barze.
- Cześć
słodziutki. - barmanka zalotnie spojrzała na Bena.
- Dzień dobry.
- Podać ci coś
kochanie?
- Tak,
potrzebujemy parę informacji. - wtrącił Ray. Dziewczyna zmierzyła go
pogardliwie.
- Nie gadam z
psami. - mruknęła.
- Nie jestem
gliniarzem.
- O co chodzi?
- O Tonyego. -
powiedział Ray.
- A kto pyta?
- Ray Vecchio,
prywatny detektyw. - Ray pokazał jej legitymację, a na barze położył 50$.
- Co chcecie
wiedzieć?
- Gdzie jest
teraz?
- Nie wiem. Nie
jestem aniołem stróżem mojego szefa. Kilka dni temu wyjechał do Kanady w
interesach.
- Często
wyjeżdża do Kanady? - spytał Ben.
- Tak, dość
często. Ma tam jakiś swój biznes. Ale ja nic nie wiem na ten temat.
- Jeszcze jedno.
- powiedział Ray. - Widziałaś tu może ostatnio jedną z tych dwóch dziewczyn? -
Ray pokazał jej zdjęcie Kat i Alex. Dziewczyna Przyjrzała się uważnie.
- Widziałam tą
starszą raz czy dwa w towarzystwie szefa. Ale tej drugiej nie widziałam. Chyba
jest jeszcze za mała, żeby odwiedzać takie miejsca.
- Dziękuję
uprzejmie. - powiedział Ben i wyszli. - Hmm. - mruknął pod nosem. Gdy
przechodzili obok alejki prowadzącej na zaplecze, Ben zatrzymał się, spojrzał w
tamtą stronę, przekrzywił głowę i skręcił w alejkę.
- Hej Fraser a
ty dokąd? - zapytał Ray i poszedł za nim. Ben podszedł do śmietników i zaczął
czegoś szukać. W końcu znalazł zbitą butelkę.
- Hmm. -
mruknął. W szkle były resztki płynu. Liznął je. Ray skrzywił się z
obrzydzeniem.
- Co tam masz? -
zapytał.
- Za barem
zauważyłem butelkę alkoholu. - wyjaśnił Ben.
- To knajpa, tam
jest pełno alkoholu Fraser.
- Ale ta butelka
była szczególna. To rodzaj innuickiej wódki, produkowanej ze sfermentowanego
tłuszczu zwierzęcego. Oryginalnie robiona jest z tłuszczu wieloryba. Robi ją
niewiele osób, receptura jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. W Stanach
jest praktycznie nie do zdobycia. W Kanadzie możesz ją kupić jeśli
zaprzyjaźnisz się z plemieniem, które je wytwarza.
- Czyli Tony w
tych swoich ciemnych interesach ma wspólników wśród Eskimosów. - stwierdził
Ray.
- Najwyraźniej.
Alexandra pojechała za Tonym do Kanady chcąc odnaleźć Kat. Musimy ją znaleźć
zanim ona go znajdzie.
- Albo on ją. To
co robimy? Sprawdzamy lotniska?
- Jest za mała,
żeby sama lecieć samolotem. Autostop tez odpada, to zbyt niebezpieczne. Zostaje
pociąg.
- Bystra jest ta
mała. - stwierdził Ray i pojechali popytać na dworcach. Pytali bezdomnych,
kontrolerów, strażników, maszynistów i kasjerki. Jedna z nich rozpoznała
dziewczynkę ze zdjęcia. Parę dni wcześniej kupiła bilet na pociąg do Kanady.
Jej stacja docelowa była niedaleko miejsca, gdzie Ben znalazł Kat...
Bezzwłocznie
ruszyli do Kanady, a ściślej mówiąc do chaty Bena. Tam Ben szybko pakował do
plecaka najpotrzebniejsze rzeczy.
- Ray. W szopie
jest skuter. Weź go i jedź w to miejsce. - podał przyjacielowi jakąś karteczkę.
- To chata konstabl Maggie McKenzie. Opowiedz jej o wszystkim. Niech zawiadomi
sierżanta Frobishera, żeby Policja Konna szukała Tony'ego. Może być uzbrojony i
niebezpieczny. I czekajcie tam na wiadomość ode mnie.
- To twoja
dziewczyna?
- Nie. Siostra.
- A ty co
będziesz robił? - spytał Ray.
- Odnajdę
Alexandrę.
- Hej Benny.
- Tak Ray? -
zapytał Ben.
- Uważaj na
siebie.
- Będę. Ty też.
Do zobaczenia. - Ben zniknął w śnieżnej bieli. Udał się wprost na miejsce gdzie
znalazł Kat. Co prawda te ślady były już zasypane przez śnieg ale Ben zobaczył
inne, nieco mniejsze, całkiem świeże. Odległość kroku wskazywała, że nie była
to osoba dorosła. Dzieci same nie zapuszczają się w te okolice. Więc mogła to
być tylko Alex. Na horyzoncie gromadziły się ciemne, burzowe chmury.
Zapowiadała się ciężka noc. Ben musiał szybko odnaleźć dziewczynkę. Poszedł po
śladach. Prowadziły do lasu. Tu śniegu było nieco mniej, szło się trochę
łatwiej, szybciej. Ben nie spuszczał z oczu tropu, ale jednocześnie był bardzo
czujny, przecież w okolicy mógł się czaić również Tony. Nagle jego wyczulone
uszy usłyszały jakiś szmer. Zamarł na chwilę w bezruchu, badając jedynie
okolicę bystrym wzrokiem. Wszędzie był tylko śnieg i drzewa. Nie widział nic
nadzwyczajnego. Jednak po cichu zdjął plecak i wyjął strzelbę. Zrobił krok do
przodu i to był jego błąd. Wyrzuciło go do góry jak z procy. Na chwilę stracił
przytomność. Gdy ją odzyskał, starał się ocenić swoją sytuację. Wisiał głową w
dół jakieś dwa metry nad ziemią. Jego stopa była uwięziona w pętli zawieszonej
na drzewie. Podciągnął się i sięgnął do buta. Jednak nie było tam noża. Leżał
na śniegu. Wypadł gdy Ben zawisł głową w dół. Nie było szans go dosięgnąć.
Próbował poluzować węzeł, jednak pod jego ciężarem zacisnął się zbyt mocno. Nie
był w stanie uwolnić się z wnyków. Dał się złapać jak młody rekrut. Jego
sytuacja wydawała się beznadziejna. Ten, kto założył wnyki mógł po nie wrócić
za kilka dni, tygodni albo wcale. Przez ten czas Ben mógłby zamarznąć, umrzeć z
pragnienia lub paść ofiarą drapieżników. Krzyczeć też nie było sensu. - O
jejciu. - mruknął. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, starając się
znaleźć wyjście z beznadziejnej sytuacji. Nagle poczuł gwałtowne, bolesne
uderzenie. Wylądował na glebie. Jęknął cicho i spojrzał na linę. Była przecięta
tuż nad stopą. Wtedy koło jego głowy wylądował nóż. Ben podniósł głowę i
zobaczył nad sobą niewielką postać.
- Nie
spodziewałam się, że złapię taką dużą zdobycz. - powiedziała postać. - Jest pan
cały?
- Tak myślę. -
Ben zaczął się zbierać ze śniegu. Był kompletnie zaskoczony. - Jestem kapral
Benton Fraser z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej.
- Alexandra
Fraser. Pomoże mi pan?
- Po to tu
jestem, żeby ci pomóc i chronić. Ale najpierw musimy zbudować jakieś
schronienie zanim się ściemni. Zapowiada się kiepska noc.
- Chyba już nie
musimy. - powiedziała dziewczynka i zaprowadziła go do swojego szałasu. Była to
niewielka nora wygrzebana w śniegu, przykryta świerkowymi gałęziami i
przysypana śniegiem. W środku była wyścielona igliwiem i kocem, co izolowało
przed zimnem. Ben był pod wrażeniem. - Witam w moich skromnych progach. Ciasne
ale własne.
- Sama to
zrobiłaś?
- Tak jest.
Musimy rozpalić ognisko, będzie zimno w nocy. - Ben rozpalił ogień przed
wejściem i wczołgali się do szałasu. W środku było tak ciasno, że Ben nie mógł
wyprostować nóg. Jednak nie przeszkadzało mu to. - Chce pan dodatkowy koc?
- Nie, dziękuję.
Mam swój koc i śpiwór. - powiedział Ben szykując posłanie. - Ty się dobrze
przykryj. I nie mów mi pan. Możesz mówić Benton. Albo Fraser.
- Dobrze Benton.
- zaczęło się robić ciemno. Ben wiedział, że musi jej powiedzieć o Kat.
Opowiedział jej całą historię. Dziewczynka rozpłakała się. Ben przytulił ją i
głaskał po głowie, chcąc uspokoić. Opowiedziała mu o tym, co odkryła w sprawie
Kat. W końcu zasnęła w jego objęciach. Delikatnie ułożył ją na posłaniu,
wczołgał się do swojego śpiwora i sam też zasnął.
W nocy rozpętała
się ostra burza. W swojej chacie Maggie stała wpatrzona w wirujące płatki
śniegu za oknem. Ray podszedł do niej i okrył ją kocem.
- Poradzi sobie.
To twój brat. - powiedział. Maggie uśmiechnęła się i położyła głowę na ramieniu
Raya.
W lesie drzewa
trzeszczały pod wpływem silnego, ryczącego wiatru. Padający śnieg zgasił
ognisko. Było zimno i ciemno, prawdziwe lodowe piekło. Ben spojrzał na Alex.
Dygotała. Jej duże oczy błyszczały jak małe pochodnie. Wziął jej małe dłonie w
swoje i delikatnie masował.
- Boję się. -
wyszeptała.
- Nie bój się.
Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. Będę cię chronił i pomagał. - powiedział
Ben. Jego głos był ciepły, miły. Nawet sam nie wiedział dlaczego. Czuł jednak,
że coś go ciągnie do tej dziewczynki, jakaś tajemnicza siła, że jest jego
bratnią duszą. Coś ich łączyło. Ben nie wiedział jeszcze, jak silna będzie ta
więź, że od tego będzie zależeć ich życie... Dziewczynka ufała mu. Przysunęła
się bliżej i mocno wtuliła w niego.
- Zaśpiewasz mi
coś Benton?
- Oczywiście. -
Ben zaczął cicho śpiewać kołysankę. Dziewczynka zamknęła oczy i zasnęła
spokojnie.
Słońce już
wstało gdy Ben się obudził. W szałasie nie było jednak Alex. Nerwowo się
rozejrzał i wypełzł z szałasu. Alex siedziała przy ognisku i gotowała coś w
niewielkim garnuszku.
- Dzień dobry. -
powiedziała uśmiechając się lekko. - Herbatki ze świerkowych igieł? - zapytała,
podsuwając Benowi garnuszek z gorącym naparem. - Ma bardzo dużo witaminy C.
Więcej niż cytryna. - nie przestawała zaskakiwać Bena.
- Dziękuję
uprzejmie. - wziął łyk gorącej herbatki.
- Głodny?
- Bardzo.
- Mam tylko
ostatnią tabliczkę czekolady. - stwierdziła ze smutkiem.
- Pozwól, że ja
przygotuję śniadanie. - Ben sięgnął do plecaka i wyciągnął suszone mięso. -
Spróbuj tego. - Alex wzięła kawałek.
- Mmmmm. Pycha!
- To podstawowa
rzecz umożliwiająca przetrwanie w tych warunkach. Nie psuje się przez długi
czas. - gdy już się najedli, zgasili ognisko, spakowali się i ruszyli w stronę
chaty Bena. Czekał ich długi marsz, jednak dobrze się czuli w swoim
towarzystwie, więc czas szybko leciał i nie odczuwali tak bardzo zmęczenia.
Rzucali się śnieżkami, Ben opowiadał co trzeba zrobić, żeby przetrwać w dziczy.
Nawet się nie obejrzeli gdy dotarli do celu. Ben otworzył drzwi. - Witaj w
moich skromnych progach Alexandra. - powiedział dumnie. Jednak dziewczynka na
widok spartańskich warunków skrzywiła się.
- Mieszkasz tu?
- zapytała, rozglądając się.
- Tak.
- Nie ma
łazienki.
- Masz rację.
Mam zamiar zrobić remont w wolnej chwili. Ale wiesz co myślę? To nie jest
odpowiednie miejsce dla kobiety. Wezmę tylko kilka rzeczy i pojedziemy do mojej
siostry. Ona ma lepsze warunki, wiesz, łazienka, kuchnia, dodatkowy pokój, w
końcu jest kobietą. - Ben pakował jakieś rzeczy. - Jechałaś kiedyś psim
zaprzęgiem?
- Nie.
- To się
zbieraj, zaraz wyruszamy. - powiedział Ben. Zaprzągł psy i załadował sanie.
Alex usiadła w środku. Ben stanął na płozach i pognał psy. Jechali szybko. Alex
bardzo się podobała przejażdżka, jeszcze chyba nigdy tak się nie śmiała.
Maggie i Ray
jedli coś w jej chacie. Ray był zauroczony piękną panią konstabl.
- Masz sos na
ustach. - powiedział. Maggie chciała go wytrzeć ale Ray powstrzymał jej rękę.
Spojrzał jej głęboko w oczy i zbliżył swoje usta do jej ust. Delikatnie zaczął
zlizywać sos a ona odwzajemniała mu pocałunki. W tym momencie otworzyły się
drzwi i stanął w nich Ben z Alex. Zapanowała niezręczna cisza.
- Chyba jesteśmy
nie w porę - stwierdziła Alex.
- Ben! -
krzyknęła uradowana Maggie i rzuciła się bratu na szyję.
- Mi tez jest
miło cię widzieć Fraser. Już zaczynałem tęsknić. - stwierdził ironicznie Ray.
- Dzień dobry! -
powiedział Ben.
- A ty pewnie
jesteś Alexandra. - powiedziała Maggie. - Czuj się jak w domu.
- Fraser mogę
cię prosić na chwilę? - zapytał Ray i wyciągnął go z chaty.
- O co chodzi
Ray?
- Zdajesz sobie
sprawę, że musimy ją odstawić do Chicago?
- Tak Ray. -
odpowiedział szybko Ben. - Ale dopiero wtedy gdy wszystko się wyjaśni. Ona
bardzo się boi. Tony chce się jej pozbyć. Poprosiła mnie o ochronę. I teraz
jestem za nią odpowiedzialny. Nie pozwolę, żeby ktoś ją skrzywdził.
Ten dzień i
kilka następnych minęło bardzo miło. Ray smalił do Maggie. Alex uczyła się od
Bena zasad przetrwania, tropienia zwierzyny, strzelania, polowania, łowienia
ryb, psim zaprzęgiem i skuterem. Świetnie rzucała nożem. Urządzali wojny na
śnieżki, lepili bałwany, chodzili na długie spacery do lasu i nad rzekę.
Dziewczynka była zauroczona. A Ben zupełnie stracił dla niej głowę. Maggie
stała w oknie i patrzyła, jak baraszkują w śniegu.
- Wygląda, jakby
sam miał 13 lat. - powiedziała do Raya wskazując na Bena. - Zauważyłeś jacy są
do siebie podobni? Te same gesty, dykcja, sposób poruszania, nawyki. Jakby byli
ulepieni z tej samej gliny.
- Może i tak.
Ale to nie jest naturalne. - odparł Ray. - Pogadam z Fraserem.
Podczas jednej z
wypraw do lasu Ben i Alex znaleźli świeże tropy jakiegoś zwierza. Nadchodził
zmierzch, ale chcieli coś upolować.
- Jest twój. -
szepnął Ben wskazując na trop i podał Alex swoją strzelbę. Skradali się bardzo
cicho, pomału, schyleni. Ben cały czas obserwował Alex, a ta nie spuszczała
śladów z oczu. Nagle zamarła w bezruchu i utkwiła wzrok w zaroślach rosnących
nieopodal. Przykucnęła. Coś tam było. Odbezpieczyła broń i wycelowała. Jeszcze
chwilę się zawahała, czekając aż zwierzyna będzie bardziej widoczna. Z krzaków
dobiegł cichy skowyt. Alex opuściła broń i ostrożnie tam podeszła.
- Benton! -
krzyknęła nagle. Ben szybko do niej podbiegł. Na ziemi leżało zmasakrowane
ciało wilczycy. Na jej szyi była zaciśnięta pętla.
- Kłusownicy. -
powiedział Ben. W jego głosie dało się słyszeć gniew. Nad zwłokami siedziało
samotne, wilcze szczenię.
- Możemy go
zabrać? Nie przetrwa tu samo. - powiedziała Alex, wskazując na szczeniaka.
- Oczywiście.
Włóż go pod kurtkę, jest zmarznięty. I patrz pod nogi. Może być tego więcej. -
w drodze powrotnej Ben ściągnął jeszcze kilka wnyków. - Jak go nazwiesz?
- To ona,
suczka.
- Aha. Więc jak
ją nazwiesz? - Alex spojrzała na okrągły księżyc wynurzający się znad
horyzontu.
- Luna. -
powiedziała. - Będzie miała na imię Luna. - wrócili do domu.
- Upolowaliście
coś? - spytał Ray. Ben rzucił na podłogę ściągnięte wnyki. Alex wyciągnęła
zmarzniętą suczkę.
- Jaka słodka! -
wykrzyknęła zachwycona Maggie.
- Znaleźliśmy ją
w lesie. Jej matka zginęła we wnykach. - wyjaśniła Alex.
- Zaraz ją
ogrzejemy i nakarmimy. - Maggie poszła do kuchni i przygotowała kaszę mannę.
Usiadły na podłodze i patrzyły jak suczka zajada ze smakiem. Musiała być bardzo
głodna. - Opowiesz mi coś o sobie? O swoich rodzicach? - zapytała po chwili.
- Mama nazywała
się Victoria Fraser. Była bardzo ładna. Zginęła w katastrofie lotniczej gdy
miałam 8 lat. I trafiłam do domu dziecka.
- A ojciec?
- Nigdy go nie
poznałam.
- Odszedł od
was?
- Zginął w
strzelaninie jeszcze przed moim urodzeniem. Zabili go na oczach mamy. Prawie
nigdy o nim nie mówiła, ale wiem, że kiedyś bardzo go kochała. Chyba za bardzo,
ponieważ z czasem ta miłość przerodziła się w nienawiść. Mama miała na koncie
odsiadkę w więzieniu, więc trudno jej było znaleźć stałą pracę. Dlatego często
się przeprowadzałyśmy. Mama bardzo się starała. Ale ciężko nam było związać
koniec z końcem. Często na całe dnie zostawałam sama w domu gdy mama ciężko
pracowała. I w końcu ta katastrofa... - dziewczynka zrobiła pauzę. -
Interesowało się mną kilka rodzin zastępczych. Ale mówili, że mam trudny
charakter i używali wielu dziwnych słów. Wiesz, jak to jest. W schronisku
największą szansę na nowy dom mają szczeniaki. Tak samo jest w bidulu. - Maggie
była zaskoczona, że mała mówi o tym wszystkim jakby to było poza nią, bez
emocji.
- A co jest
między tobą i Benem? - słysząc to pytanie Alex uśmiechnęła się.
- Nie wiem.
Dobrze mi przy nim. Czuję się bezpiecznie. Jest taki kochany, ciepły,
opiekuńczy. I przystojny.
- Alexandra! -
ich rozmowę przerwało wołanie Bena. - Jest już późno. Idź do łazienki umyć się
i spać. Będziesz spała z Maggie w jej sypialni.
- A ty? -
zapytała Alex.
- Ja i Ray
będziemy spali w śpiworach, tu w salonie. - dziewczynka poszła do łazienki. Gdy
się umyła, wyszła ubrana w kraciastą koszulę Bena. Rękawy sięgały jej do kolan.
Cała trójka trochę zdziwiła się tym widokiem.
- Nie masz nic
innego do spania? Musisz ubierać cuchnącą koszulę Frasera? Obrzydliwe. - Ray
się wzdrygnął.
- Niestety nie
mam. - powiedziała dziewczynka. - A ta koszula wcale nie jest cuchnąca. Jest
bardzo miękka, przyjemna i ładnie pachnie. Mogę w niej spać Benton?
- Dobrze, możesz
w niej zostać. Jutro pojedziemy do miasta po jakieś nowe ubrania dla ciebie. -
stwierdził Ben. Dziewczynka podbiegła do niego i pocałowała go w policzek.
- Dobranoc. -
wyszeptała i poszła do sypialni. Ben był zakłopotany, znów go zaskoczyła. Jego
twarz się zarumieniła. Zapanowała niezręczna cisza, którą po jakimś czasie
przerwała Alex. Stała w drzwiach sypialni w tej kraciastej koszuli. - Nie mogę
spać. Zaśpiewasz mi kołysankę Benton? Tak ładnie śpiewasz.
- Oczywiście. -
powiedział i poszedł z nią do sypialni. Usiadł na łóżku i zaczął cicho śpiewać
a duże, błyszczące oczy Alex wpatrywały się w niego. Jej powieki stawały się
coraz cięższe aż w końcu zasnęła. Ben ucałował ją w czoło i wyszedł.
- Fraser mogę
cię prosić na chwilę? - zapytał Ray i wyszli z chaty zamykając drzwi. - Słuchaj
Benny. Nie wiem jak w Kanadzie, ale w Stanach pedofilia jest surowo karana.
- Sugerujesz mi
coś Ray?
- Nie. Tylko
ostrzegam, żebyś pomyślał ZANIM w coś wdepniesz.
- Dziękuję za
twoją troskę Ray ale mogę cię zapewnić, że moje relacje z Alexandrą są
całkowicie platoniczne. Nie masz się czego obawiać.
- Mam taka
nadzieję.
- Czy teraz ja
mogę cię o coś zapytać?
- Wal śmiało. -
powiedział Ray.
- Czy ty... coś
czujesz do mojej siostry? - słysząc to pytanie Ray wziął głęboki oddech.
- Szczerze
mówiąc to sam nie wiem. Spodobała mi się. Ale myślę, że jest jeszcze za
wcześnie, żeby coś powiedzieć. Nie wiem, co ona o mnie myśli, jest w końcu dużo
młodsza. Ale jeśli masz coś przeciwko...
- Nie mam Ray.
Ale jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz. Tylko nie skrzywdź jej.
- Dzięki Benny.
- Ray uśmiechnął się i wrócił do chaty.
- Rozmawiałeś z
nim? - spytała Maggie.
- Tak,
powiedział, że ich relacje są czysto platoniczne.
- Wiesz, Ray, ty
znasz Bena lepiej niż ja. Czy on miał dużo kobiet w swoim życiu?
- Fraser? Coś
ty. Mógł mieć każdą. Wiele kobiet zabiegało o niego. Często szliśmy po prostu
ulicą a do niego podchodziła jakaś zupełnie obca kobieta, dawała mu numer i
mówiła "Zadzwoń kotku" albo coś takiego. Zawsze zastanawiałem się jak on to
robi. Zazdrościłem mu tego czasem. Ale on nigdy nie dzwonił. Tak naprawdę przy
kobietach jest bardzo zagubiony, nieśmiały. Może to spowodowało, że kiedyś się
zakochał, ten jedyny raz. A ona owinęła go sobie wokół palca. To była bardzo
zła kobieta.
- Jak się
poznali?
- Razem z
kolesiami napadła na bank na Alasce. Zginęło wtedy kilku ludzi. Fraser był
wtedy młody. Tropił ją i w końcu wytropił. Zastała ich ogromna burza śnieżna.
Wiało i padało przez kilka dni i nocy. Oboje byli bliscy śmierci. Jednak Fraser
nie pozwolił jej umrzeć. Już wtedy się w niej zakochał. Prosiła, żeby ja
puścił, jednak on odstawił ją do więzienia. Po 10 latach odsiadki wróciła.
Obałamuciła go, przez kilka dni w ogóle nie wychodzili z łóżka. Pamiętam, że
pokłóciłem się z nim o to. Nie lubiłem jej. Szukała zemsty. Spaliła chatę Frasera,
wrobiła go w morderstwo a mnie w pranie brudnych pieniędzy. I postrzeliła
Diefa. Pamiętam moment, kiedy chciała uciec pociągiem. Pociąg już odjeżdżał a
ona krzyczała do Frasera, żeby jechał z nią. W pewnym momencie zerwał się do
szaleńczego biegu za pociągiem. Chciał z nią jechać. Musiałem coś zrobić.
Wycelowałem i strzeliłem. W tym momencie Victoria przyciągnęła go do siebie.
Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Patrzyłem jak mój najlepszy przyjaciel
osuwa się na peron. Byłem jak sparaliżowany. Podejrzewam, że celowo osłonił ją
własnym ciałem. Pociąg odjechał a ja podbiegłem do niego. Żył, ale rana była
poważna.
- Znaleźli ją?
- Nie. Jakby
zapadła się pod ziemię.
- A co z Benem?
- Z ran
fizycznych szybko się wylizał. Gorzej było z jego psychiką. Chociaż nie dawał
tego po sobie poznać to wiedziałem, że ma do mnie żal, że nie pozwoliłem mu być
z nią. Ona by go zniszczyła. Myślę, że w końcu to zrozumiał. Ale to
spowodowało, że chyba nie jest już w stanie związać się z kobietą, nie potrafi
zaufać.
- Pamiętasz
kiedy to było?
- Chyba w
połowie 1995.
- Ona miała na
imię Victoria?
- Skąd wiesz? -
spytał Ray.
- Rozmawiałam z
Alex. Ona urodziła się na początku 1996, jej matka miała na imię Victoria.
Ojciec zginął w strzelaninie przed urodzeniem małej. Victoria pewnie myślała,
że Ben zginął wtedy.
- To jest
niemożliwe. Ona miała nazwisko Metcalf, a mała nosi nazwisko Fraser.
- Po ojcu. -
stwierdziła Maggie. - Musi być na to jakieś logiczne wytłumaczenie.
- Zaraz zaraz.
Dwa miesiące przed spotkaniem Frasera był wypadek, w którym zginęła młoda
kobieta, siostra Victorii. Pomyślała, że to doskonała okazja i zidentyfikowała
własne ciało.
- Czyli
oficjalnie nie żyła. Aby zaistnieć w społeczeństwie musiała stworzyć sobie nową
tożsamość. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży przyjęła nazwisko ojca
dziecka sądząc, że on nie żyje.
- Czyli myślisz,
że... - urwał Ray.
- Bardzo
prawdopodobne. Musimy tylko zdobyć jakieś twarde dowody, Ben nie uwierzy nam na
słowo. - nie wiedzieli, że Alex słyszała całą rozmowę. Rzuciła się na łóżko z
cichym szlochaniem.
- Alexandra
gotowa jesteś? - spytał Ben następnego dnia rano.
- Tak, możemy
jechać.
- Dobrze,
weźmiemy skuter. Wrócimy jutro po południu, nie chcę ryzykować nocnej
przejażdżki. Prześpimy się gdzieś w hotelu. Bawcie się dobrze. - powiedział do
Maggie i Raya.
- Hej Benny.
Uważaj na siebie. - rzucił Ray. Ben uśmiechnął się i wyszedł. Alex już
siedziała na skuterze.
- A gdzie kask
młoda damo? - spytał Ben.
- Tutaj. Dla
ciebie też mam. Mogę prowadzić?
- Oczywiście.
Tylko nie szarżuj za bardzo. - założyli kaski, Ben usiadł z tyłu i ruszyli.
Alex wyciskała ze skutera ostatnie soki. Pędzili jak wiatr. Była szczęśliwa.
Całkiem dobrze jej szło. Jechali wzdłuż lodowego urwiska. Nagle jej uwagę
rozproszył ruch w bocznym lusterku. Ktoś za nimi jechał. Niestety nie zauważyła
przykrytej śniegiem powalonej kłody. Zbyt szybko najechała na przeszkodę
skuterem, który wyskoczył do góry jak wystrzelony pocisk i rozbił się. Alex
wylądowała na śniegu niedaleko przewróconego skutera. Szybko się pozbierała,
zdjęła kask i zaczęła rozglądać w poszukiwaniu Bena. Nigdzie go jednak nie
było. Wtedy usłyszała za sobą szczęk odbezpieczanej broni. Odwróciła się.
Zobaczyła mężczyznę ze skuterem stojącego kilka metrów od niej. Trzymał broń
wycelowaną prosto w Alex. To był Tony.
- Dobra
smarkulo. Teraz powiesz mi gdzie jest klucz. - warknął. Alex starała się szybko
przeanalizować sytuację, w której się znalazła.
- A jeśli nie
powiem? - spytała przekornie.
- Wtedy staniesz
się pokarmem dla wilków.
- Jeśli mnie
zastrzelisz to nigdy się nie dowiesz gdzie jest klucz.
- Chyba się nie
rozumiemy. Ja tu mam naładowaną broń. Jeśli nie będziesz współpracować to
śnieg, na którym stoi zaraz zmieni kolor na czerwony z powodu twojego
rozbryzganego mózgu! A ty co masz?
- Przewagę! -
krzyknął Ben, majestatycznie podnosząc się spod warstwy śniegu. Wyglądał jak
Feniks powstały z popiołów. To na chwilę odwróciło uwagę Tony'ego. Alex
wykorzystała to. Błyskawicznie sięgnęła po swój nóż i rzuciła. Ostrze utkwiło w
lufie broni. Ben podbiegł do Alex, wziął ją za rękę i zaczęli biec w kierunku
urwiska. Tony'emu udało się wyjąć nóż z lufy i zaczął do nich strzelać.
Dobiegli do krawędzi urwiska i bez namysłu skoczyli. Tony podszedł do krawędzi
i spojrzał w dół. Ściany były niemal pionowe i tak wysokie, że ciężko było
dostrzec dno. Nikt nie mógł przeżyć takiego upadku. Tony zaklął coś pod nosem.
Jeszcze chwilę się porozglądał, po czym wsiadł na swój skuter i odjechał.
Tymczasem Ben i Alex wisieli tuż pod krawędzią urwiska, schowani pod śnieżną czapką.
Ben jedną ręką trzymał się noża wbitego w lodową ścianę a druga ręką trzymał
Alex. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma. - Alexandra musisz się wspiąć na
górę. - powiedział.
- Ale jak?
- Użyj mojego
ciała jak drabinki. Wspinaj się po mnie. - Alex zaczęła piąć się na górę a Ben
starał się pomagać jej wolną ręką. Czuł, że lód, w który wbił nóż zaczął się
kruszyć pod ich ciężarem. Alex stanęła na ramionach Bena i po chwili wdrapała
się na górę. Lód kruszył się coraz bardziej.
- Daj mi rękę! -
krzyknęła wyciągając dłoń w kierunku Bena. On szukał podparcia dla stóp, ale
ślizgał się po lodowej ścianie. Złapał dziewczynkę za rękę, jednak była za
mała, żeby wciągnąć dorosłego mężczyznę. Wtedy lód ukruszył się całkiem a nóż
wysunął. Ben puścił rękę Alex, spojrzał jej z przerażeniem w oczy i runął w
dół. - Benton! Nie! - krzyknęła dziewczynka i spojrzała na dół. Zobaczyła
powykręcane, bezwładne ciało Bena leżące na niewielkiej, lodowej półce
dwadzieścia kilka metrów poniżej. Pobiegła do rozbitego skutera i wyciągnęła
linę. Jeden koniec przymocowała do skutera, drugi rzuciła w dół urwiska.
Ostrożnie spuściła się na linie do Bena. Siła uderzenia była tak duża, że jego
kask rozłupał się na kilka części. Alex podeszła do niego. Jego ciało było
nienaturalnie powykręcane. Delikatnie przyłożyła mu dwa palce do szyi. Wyczuła
słaby puls. Ulżyło jej odrobinę. Ale oddychał bardzo ciężko. Wiedziała, że może
mieć wielonarządowe urazy wewnętrzne, krwotoki, złamania. - Benton proszę nie
zostawiaj mnie tu. Nie umieraj. Otwórz oczy. Proszę. - Ben rozchylił powieki.
Widać było, że bardzo cierpiał.
- Alexandra. -
wyszeptał.
- Jestem tu.
Zaraz cię wyciągnę.
- Nie. Nie
możesz mnie ruszyć. - mówił z wysiłkiem Ben. - Mogę mieć rozległe obrażenia.
Idź po Maggie i Raya.
- Nie zostawię
cię tu samego. - Alex z trudem powstrzymywała łzy.
- Sprowadź
pomoc.
- Ale obiecaj
mi, że nie mnie nie zostawisz. Nie umieraj.
- Obiecuję. Idź
już. I uważaj na siebie. - Alex zaczęła mozolna wspinaczkę. Sprawiało jej to
dużo trudu, czuła ból w lewym ramieniu. Gdy już znalazła się na górze
zobaczyła, że w miejscu bólu jej kurtka nasiąka krwią. Zdjęła ją i jej oczom
ukazała się rana postrzałowa tuż pod obojczykiem. Tony ją postrzelił. Kula
przeszła na wylot. Nie mogła powiedzieć o tym Benowi. Przyłożyła trochę śniegu
do rany, żeby ją zdezynfekować i oczyścić. Następnie owinęła skrawkiem
materiału z rękawa. Podeszła do skutera i z wysiłkiem postawiła go na płozy.
Próbowała go odpalić ale bez skutku. Był rozbity. Wiedziała, że musi brnąć
przez śnieg z raną postrzałową. O tej porze roku słońce wschodziło tylko na
kilka godzin, a poruszanie się w tych warunkach po ciemku było zbyt
niebezpieczne. Czekało ją kilka dni ciężkiego marszu przez dziką głuszę. Wzięła
kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyła przed siebie. Nie zatrzymywała się
dopóki nie zaczęło się ściemniać. Zrobiła prowizoryczne schronienie. W nocy
jednak nie mogła spać. Nie pozwalał jej ból i zimno, gdyż temperatura bardzo
spadła.
Ben leżał w
całkowitych ciemnościach. Wiedział, że skoro upadek go nie zabił to nie jest z
nim aż tak tragicznie. Teraz jego największym zagrożeniem była hipotermia.
Chciał się jakoś rozgrzać ale nie mógł się ruszyć. Jedyne co czuł to
przenikliwe zimno i okropny ból. Z każdym oddechem czuł jakby w płucach miał
miliony drobnych, kujących, lodowych igiełek. Jednak starał się myśleć
pozytywnie. Nawet nie wiedział kiedy jego myśli zaczęły krążyć wokół Victorii.
Widział ją tuż obok siebie, czuł jej zapach, smak, słyszał jej głos gdy mówiła
ten wiersz. Czuł jej palce w swoich ustach. Całe jego życie zaczęło przetaczać
się mu przed oczami niczym film. Widział siebie jako dziecko, z mamą i ojcem,
później z dziadkami. Widział pogrzeb swojego ojca. Widział Raya, później Stana
i te wszystkie lata spędzone z nim po powrocie do Kanady. Na końcu zobaczył też
Alex. Pochylała się nad nim i błagała: "Nie umieraj".
W swojej chacie
Maggie wyszła z łazienki owinięta w ręcznik. Ray siedział przy stole.
- Myślałem, że
już śpisz. - powiedziała nieco onieśmielona. Ray nie mógł oderwać od niej
wzroku. Krótki ręcznik z trudem okrywał jej piersi i biodra.
- Ślicznie
wyglądasz. - powiedział Ray i podszedł do niej. Była nieco zawstydzona. -
Zatańczysz ze mną? - spytał.
- Nie ma muzyki.
- Słuchaj muzyki
swojego serca. - powiedział Ray, wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Zaczęli tańczyć chociaż nie było muzyki. Przytulali się do siebie coraz
bardziej. Ray czuł jak jego krew zaczyna wrzeć. Delikatnie pocałował ją w
smukłą szyję a jego dłoń zatrzymała się na jej pośladku, jakby czekając na
pozwolenie. Maggie zrzuciła z siebie ręcznik i spojrzała na niego lubieżnie. To
było jej pozwolenie. Stała przed nim teraz całkiem nago a Ray napawał się
widokiem jej pięknego ciała. Jej oczy błyszczały a mokre, jasne włosy opadały
swobodnie na ramiona. Zobaczył blask różowego języka między jej wargami.
Pocałował ją, a jego język pieścił jej usta aż po migdałki. Ona jednak odsunęła
się na chwilę.
- Dawno tego nie
robiłam... - wyszeptała.
- Ja też. -
szepnął Ray. Był napalony. Maggie też. Zaczęła zrywać z niego ubranie. Rzucała
części jego garderoby na ziemię. Po chwili wylądowali w sypialni na łóżku. Ray
ledwie zdążył założyć gumkę i wszedł w nią, najpierw pomału, później coraz
szybciej. Jej ciało drżało, prosząc o jeszcze. Jęczała w rozkoszy i wiła się.
To jeszcze bardziej podniecało Raya. Nie mógł już wytrzymać. Wystrzelił i opadł
na łóżko koło Maggie. Dyszała ciężko. - Kocham cię Maggie. - wyszeptał i
pocałował ją w policzek.
- Ja też cię
kocham Ray. - Maggie położyła głowę na jego ramieniu i zasnęli.
Z samego rana
Alex ruszyła w dalszą drogę. Jadła tylko śnieg więc była coraz słabsza.
Słaniała się na nogach. Jednak nie mogła się zatrzymać. Jeśli by się zatrzymała
to by oznaczało koniec. Po kilku godzinach marszu jej wyczerpane ciało
zwyciężyło. Zatrzymała się i upadła na kolana.
- Obiecałeś, że
będziesz mi pomagał! - wykrzyczała ostatkiem sił. - Nie pomagasz... - w jej
oczach stanęły łzy. Nie miała siły iść dalej. Wtedy zobaczyła Bena. Stał nad
nią i uśmiechał się ciepło. Z trudem się podniosła i zaczęła iść w jego
kierunku. Wtedy zniknął. Zrozumiała, że to tylko wytwór jej wyobraźni.
Wiedziała, że jeśli ona się podda będzie to oznaczało śmierć również dla Bena.
Jego życie było w jej rękach. Nie poddawała się i mimo zmęczenia i bólu szła
dalej.
Ben dalej leżał
na lodowej półce. Przestał odczuwać ból, zimno, strach, nie czuł kompletnie
nic, tylko pustkę. Na jego sinych ustach i nosie pojawiły się odmrożenia. Coraz
trudniej oddychał. Był zmęczony. Nawet jego oczy gasły. Tylko w swojej głowie
ciągle słyszał jej głos: "Nie umieraj".
- Przepraszam
Alexandra... - wyszeptał cicho i zamknął oczy.
Zrobiło się już
ciemno. Alex zaczęła wygrzebywać norę w śniegu, gdy zobaczyła w oddali
migoczące światełko. Zaczęła iść w jego kierunku. Nie wiedziała, czy żyje, czy
już umarła. A może była gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią. Szła coraz szybciej.
W miarę jak się zbliżała, światełko stawało się większe, wyraźniejsze,
cieplejsze. To była chata Maggie. Alex otworzyła drzwi i upadła na podłogę.
- Maggie! -
krzyknął Ray. Podbiegł do dziewczynki, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Po chwili wbiegła tam Maggie.
- Co się stało?
- spyała.
- Benton...
Benton... - majaczyła dziewczynka.
- Coś się stało
Fraserowi? - spytał Ray. Alex z każdą chwilą dochodziła do siebie.
- Był wypadek,
Benton spadł z urwiska.
- O mój Boże
musimy go ratować. - gorączkował się Ray.
- Uspokój się.
Jest ciemno, teraz nic nie zrobimy. Musimy czekać do rana. Nic mu nie będzie. -
uspokajała Maggie. Dała Alex coś do jedzenia i ciepłą herbatę. Opatrzyła tez
jej ranę. Alex opowiedziała im całą historię.
Słońce jeszcze
nie wzeszło, a Maggie i Ray szykowali się do akcji ratunkowej. Na saniach
układali ciepłe koce, deskę ortopedyczną, kołnierz, liny, środki opatrunkowe,
latarki i wszystko, co mogło się przydać. Przez noc Alex wydobrzała i gdy tylko
zaczęło świtać była gotowa do drogi. Prowadziła ich mknąc psim zaprzęgiem Bena.
Za nią jechała Maggie swoim zaprzęgiem a stawkę zamykał Ray na skuterze Maggie,
ponieważ nie umiał kierować psim zaprzęgiem. Z pierwszymi promieniami słońca
zerwał się silny wiatr powodując zamieć śnieżną. W końcu dotarli na miejsce.
Spojrzeli w dół urwiska. Ciało Bena było częściowo przykryte śniegiem.
- Musimy go
wydostać. Wezwijmy śmigłowiec, ratowników. - zaproponował Ray.
- W taką pogodę
nie przyleci tu żaden śmigłowiec. - powiedziała Maggie. - Musimy go sami
wydostać. - przywiązali liny do skutera i spuścili się w dół. Alex została na
górze. Gdy dotarli do Bena zaczęli wygrzebywać go ze śniegu. Był blady, zimny,
przemarznięty.
- Dawaj Alex! -
krzyknął Ray do góry. Alex spuściła na linach deskę ortopedyczną, koce i
kołnierz.
- Trzymaj mu
głowę. - powiedziała Maggie do Raya i zaczęła delikatnie zakładać Benowi
kołnierz. Następnie Ray ostrożnie uniósł jeden bok Bena a Maggie wsunęła pod
niego deskę. Przykryli go kocami i dobrze przymocowali do deski.
- Do góry!
Powoli! - krzyknął Ray. Alex odpaliła skuter i powoli ruszyła do przodu. Liny
się naprężyły, po chwili deska z Benem pionowo pięła się ku górze. Maggie i Ray
asekurowali go. Po mozolnej wspinaczce wszyscy dotarli na górę. Jednak nie
oznaczało to, że byli bezpieczni. Wiatr się wzmógł, było przeraźliwie zimno,
śnieg ograniczał widoczność.
- On nie
przetrwa drogi do najbliższego szpitala. - powiedziała Alex. - Co zrobimy?
- Szamanka! -
powiedziała Maggie. Załadowali Bena na sanie, okryli czym się dało i ruszyli w
kierunku lasu. Mieszkało tam niewielkie innuickie plemię. Jeśli ktoś mógł
uratować Bena to tylko ich szamanka. Położyli go w jej chacie na łóżku.
Szamanka nakazała wszystkim wyjść i została sama z Benem. Wrzuciła jakiś pył do
kominka. Ogień mocniej buchnął a po chacie rozniósł się przyjemny aromat.
Wróciła do Bena i rozcięła na nim całe ubranie. Widok był straszny. Jego skóra
miała kolor papieru. Na całym ciele widać było siniaki. Miał odmrożone stopy, dłonie,
usta, nos i uszy. Prawa noga na wysokości kolana była nienaturalnie wykręcona i
mocno opuchnięta. Szamanka zrzuciła z siebie ubranie. Była piękną, młodą
kobietą. Miała kruczoczarne, długie włosy, duże oczy niczym dwa węgielki,
jędrne, niezbyt duże piersi i śniadą karnację. Położyła się koło Bena grzejąc
go ciepłem własnego ciała. Po chwili jej dłoń zawędrowała w jego krocze. Jęknął
cicho. Nie mogła się oprzeć. Jej ruchy były coraz szybsze, w miarę jak jego
penis rósł w jej dłoni. Znów jęknął. Szamanka poczuła na swoich palcach ciepłą,
gęstą spermę.
- Co to było? -
wystękał. Jego powieki nieco się rozchyliły.
- Przepraszam.
Musiałam cię rozgrzać. To jeden z najlepszych sposobów. - mówiła szamanka,
wycierając dłoń.
- To było
całkiem przyjemne. - Ben spróbował się uśmiechnąć ale mu nie wyszło. Szamanka
ubrała się i podeszła do niego.
- Musisz mi
powiedzieć gdzie cię boli. - zaczęła badać każdą jego kość. Najpierw czaszkę i
twarz. Później szyję, ramiona i klakę piersiową. Stęknął. - Boli?
- Tak.. Każdy oddech
boli.
- Masz połamane
żebra. - powiedziała i kontynuowała badanie. Brzuch, miednicę, uda. Gdy
dotknęła jego prawego kolana syknął z bólu. Szamanka sprawdziła całe jego
ciało, od czubka głowy aż do stóp. Następnie zaczęła parzyć sobie tylko znane
zioła. Delikatnie podniosła jego głowę i podała mu napój do ust. - Musisz to
wypić. - Ben skrzywił się. Napój był obrzydliwy w smaku, ale wypił wszystko. -
Teraz muszę nastawić twoje kolano. Jest paskudnie złamane. Będzie bolało.
Bardzo. - szamanka owinęła kawałek patyka wygarbowaną skóra i włożyła mu do
ust. - Zagryź to. - złapała jego prawą łydkę i pociągnęła z całej siły. Rozległ
się chrzęst nastawianych kości a powietrze rozdarł krzyk Bena. Ból był tak
silny, że pozbawił go przytomności. Szamanka wyprostowała jego nogę. Złamane
miejsce owinęła jakimś liściem, zabandażowała i usztywniła. Tak samo postąpiła
ze złamanymi żebrami. Następnie wszystkie odmrożenia posmarowała ziołową
maścią, zabandażowała dłonie, stopy i przykryła go. Zawołała Alex, Maggie i
Raya. Na jego widok dziewczynka rozpłakała się. Tuliła do swojego policzka jego
zabandażowaną dłoń.
- Czy on
przeżyje? - spytał Ray.
- To się okaże w
ciągu kilku najbliższych dni. Ma silną wolę życia. I powód, żeby żyć. -
powiedziała szamanka wskazując na Alex. - Nawet jeśli przeżyje to nie wiem czy
kiedykolwiek odzyska całkowita sprawność. Ma poważnie złamane kolano.
- Serce się
kraje jak na niego patrzę. To cud, że przeżył upadek z takiej wysokości i tyle
czasu tam przeleżał. - powiedziała Maggie i przytuliła się do Raya.
Przez kilka
następnych dni Ben odzyskiwał i tracił przytomność. Jego umysł zapamiętywał
skrawki wspomnień jak urywany film. Przez ten cały czas Alex prawie go nie
odstępowała. W końcu całkiem oprzytomniał. Ray zrobił dla niego drewniane kule,
żeby mógł sam się poruszać. Odmrożenia na stopach całkiem się zagoiły. Ale na
dłoniach musiał jeszcze mieć bandaże, wyglądał jak bokser przygotowujący się do
walki. Żebra też go bolały, ale najwięcej cierpień doznawał przez złamane
kolano. Po kilku dniach szamanka stwierdziła, że zrobiła wszystko, co mogła i
pozwoliła mu wrócić do domu. Dała też zapas maści na odmrożenia. Ben tymczasowo
zamieszkał u Maggie ponieważ tam miał dobrą opiekę. Z dnia na dzień czuł się
coraz lepiej.
Pewnego wieczoru
siedział na ławce przed chatą owinięty w koc. Wpatrywał się w gwiazdy. Podeszła
do niego Alex.
- Mogę się
przyłączyć? - zapytała.
- Oczywiście.
Wskakuj pod koc. - Alex przytuliła się do niego.
- W Chicago nie
było tyle gwiazd. - powiedziała po chwili.
- Alexandra czy jest
coś, o czym powinienem wiedzieć?
- Masz na myśli
coś konkretnego?
- O jaki klucz
chodziło temu facetowi, który cię ściga? - spytał Ben z bardzo poważną miną.
- Nie mam
pojęcia. Pójdę już spać. Dobranoc Benton.
- Dobranoc. -
gdy Alex poszła do Bena dołączyła Maggie.
- Przyniosłam ci
gorącej herbaty braciszku. - powiedziała podając mu kubek. Usiadła obok. - Jak
się czujesz?
- Coraz lepiej.
Żebra już nie bolą. Tylko z kolanem mam problemy. Dobrze, że Ray zrobił dla
mnie te kule. Maggie, to dobry facet.
- Wiem Ben. -
uśmiechnęła się.
- Chciałbym,
żeby ten koszmar się już skończył Maggie.
- Ale wiesz, że
gdy się skończy będziesz musiał się rozstać z Alex? Będzie musiała wrócić do
domu dziecka.
- Nie pozwolę na
to. Sam wychowywałem się bez rodziców. Wiem co to jest. - powiedział Ben. W
jego głosie było słychać wzruszenie.
- Nie możesz
zmienić całego świata Ben.
- Ale mogę
zmienić świat dla jednej dziewczynki.
- Dlaczego tak
ci na tym zależy? - spytała Maggie patrząc w szklane oczy brata.
- Ja nie jestem
żadnym superbohaterem Maggie. Jestem zwykłym człowiekiem. I potrzebuję
zwykłych, ludzkich uczuć... - jego głos się załamał. - Wiesz co było moim
największym problemem przez te wszystkie lata? Samotność. Praca pozwalała
zapomnieć choć na chwilę.
- Masz przecież
mnie. - Maggie przytuliła go. Całkiem się rozkleił.
- A ty masz
Raya. Nie chcę być dla was obciążeniem.
- Co zamierzasz?
- Będę się
starał o adopcję Alexandry.
- Nie wiesz na
co się porywasz. - powiedziała zaskoczona Maggie. - Teraz to jest mała
dziewczynka, ale wkrótce zacznie dorastać i co wtedy zrobisz? Jak sobie
poradzisz? Nie masz żadnego doświadczenia.
- Wiem jakie
błędy popełnił mój ojciec. Nie będę ich powtarzał. I zawsze mogę liczyć na
ciebie.
Następnego dnia
do chaty zawitał sierżant Frobisher.
- Jak się
czujesz Ben?
- Dziękuję, z
dnia na dzień coraz lepiej. Są jakieś postępy w sprawie?
- Cały czas
siedzimy Tonyemu na ogonie. Ale jest ostrożny jak lis. Podejrzewamy, że kieruje
się w stronę waszej chaty. Wie, że mała jest tutaj. Dlatego dobrze by było
wywieźć ją gdzieś w bezpieczne miejsce na parę dni, aż go nie złapiemy. I to
jak najszybciej.
- Ja się tym
zajmę. - zaproponował Ray. Wziął telefon i wyszedł na zewnątrz. Po chwili
wrócił. - Załatwione.
- Co zrobiłeś? -
spytała Maggie.
- Zadzwoniłem do
mojej siostry Franceski. Ona mieszka w Chicago, ma sześcioro dzieci, zgodziła
się zaopiekować małą przez te kilka dni. Odbierze ją z lotniska. Pakuj się
Alex, odwiozę cię na samolot. - dziewczynka pobiegła do sypialni. Ben poszedł
za nią wspierając się na kulach. Leżała na łóżku i płakała.
- Co się stało
Alexandra? - zapytał z troską.
- Jak mogłeś mi
to zrobić? - krzyknęła zapłakana dziewczynka. - Znów chcesz mnie zostawić?
- Nie wiem o
czym mówisz.
- Obiecałeś, że
będziesz mnie chronił a ty odsyłasz mnie z powrotem do bidula! Jak mogłeś?
Zaufałam ci!
- Nie odsyłam
cię do domu dziecka. Spędzisz kilka dni u siostry Raya w Chicago. - tłumaczył
spokojnie Ben.
- A później co?
Mam uwierzyć, że po mnie przyjedziesz? - Ben próbował ja przytulić ale
odepchnęła go. - Nienawidzę cię! - krzyknęła mu w twarz. Chwyciła swój plecak i
wybiegła na zewnątrz.
- Odprowadź ją
do samego samolotu. - powiedział Ben do Raya.
W ciągu kilku
następnych dni nie działo się nic ciekawego. Tony ciągle był na wolności,
połowa Konnej Policji go szukała. Maggie i Ray cały czas spędzali razem. A Ben
dalej leczył kolano, dalej mógł poruszać się tylko o kulach. Wspominał też
minione dni spędzone z Alex. Tą sielankę przerwał dzwoniący telefon Raya.
- Vecchio. -
odebrał. - To do ciebie Benny. Francesca. - podał mu telefon. Rozmawiali tylko
chwilę. Zbladł i wolnym gestem oddał Rayowi telefon.
- Coś się stało?
- spytała Maggie.
- Musimy jechać
do Chicago. Natychmiast. - powiedział Ben. Znaleźli się w Chicago najszybciej
jak to było możliwe. Udali się prosto do szpitala dziecięcego. Tam czekała na
nich Francesca. - Gdzie ona jest? - spytał gorączkowo Ben. Francesca pokazała
mu drzwi. Otworzył je i zobaczył małe, wątłe ciałko leżące na szpitalnym łóżku,
podłączone do masy rurek i przewodów. To była Alex. Podszedł do niej i
delikatnie ją pogłaskał. Z trudem powstrzymywał łzy. Wziął jej delikatną rączkę
w swoje dłonie i tulił do swojego policzka. - Nigdy cię nie zostawię. -
wyszeptał. Po chwili wyszedł na korytarz. - Co jej jest? - zapytał lekarza.
- Białaczka. -
powiedział lekarz. To jedno słowo dosłownie zwaliło go z nóg. Oparł się o
ścianę, osunął na ziemię i schował twarz w dłoniach. Francesca, Maggie i Ray
próbowali go jakoś pocieszyć. Po chwili jednak Ben się ogarnął, wstał i znów
podszedł do lekarza.
- Jakie ma
szanse? - zapytał.
- Bez
przeszczepu szpiku prawie żadne. A w tym przypadku ciężko będzie znaleźć dawcę
ponieważ dziewczynka nie ma rodziny.
- Ja mogę być
dawcą. - wypalił Ben bez namysłu. Lekarz popatrzył dziwnie na niego, następnie
na jego usztywnione kolano.
- Jest pan
dobrym Samarytaninem? - zapytał lekarz.
- Tak jakby.
- Dobrze, zaraz
przyślę pielęgniarkę, zrobimy niezbędne badania. Jutro będą wyniki. - po chwili
pielęgniarka posadziła Bena na wózku i gdzieś go zawiozła.
Ta noc była ciężka.
Ben cały czas siedział przy Alex, nie zmrużył oka. Nad ranem przyszła Maggie.
Zmieniła go, a on usiadł w fotelu i od razu zasnął. Przykryła go kocem. Później
przyszedł lekarz.
- Panie Fraser?
- obudził Bena. - Mogę pana prosić do mojego gabinetu? - Ben bez słowa wstał i
poszedł za lekarzem. - Proszę usiąść. Mam już wyniki pana badań. Może być pan
dawcą dla Alex. Musimy przygotować ją do przeszczepu, pana też. Zabieg odbędzie
się najszybciej jak to możliwe. - Ben poczuł wielką ulgę, jakby spadł mu z serca
ogromny kamień. Odetchnął. - Mam jeszcze jedną wiadomość. Badania wykazały, że
jest pan ojcem tej dziewczynki. - Bena zatkało. Nie mógł wydusić słowa. Zbladł
na twarzy, szeroko otworzył oczy i usta. Był kompletnie zaskoczony, przerażony
i zszokowany. - Dobrze się pan czuje? - spytał lekarz.
- Tak. -
odpowiedział Ben i wyszedł. Na korytarzu była Maggie z Rayem.
- Co się stało?
- spytał Ray. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
- Jestem jej
ojcem... - wymamrotał. Maggie i Ray ze zdziwieniem popatrzeli na siebie. Ray
poszedł za Benem.
- Ona jest
dzieckiem Victorii prawda? - zapytał.
- Tak.
- Czy wy w
Kanadzie wiecie do czego służą prezerwatywy?
- Dlaczego mi
nie powiedziała? - pytał Ben. - Dlaczego mnie nie odnalazła i nie powiedziała,
że ma ze mną dziecko?
- Myślała, że
zginąłeś.
- Ray, chciałbym
cię o coś prosić. Jakby coś mi się stało, zaopiekuj się Maggie.
- Wszystko
będzie dobrze Benny. - Ray położył mu rękę na ramieniu.
Nadszedł
planowany dzień zabiegu. Lekarz tłumaczył Benowi jak to będzie wyglądać.
- Pobranie
szpiku odbędzie się w warunkach sali operacyjnej. Zostanie pan całkowicie
znieczulony. Następnie pobierzemy około litr pańskiego szpiku z kości miednicy.
Ubytek zostanie uzupełniony płynem fizjologicznym. Zabieg potrwa około godziny.
Po wybudzeniu będziemy panu podawać witaminy. Jeśli nie będzie powikłań to po
góra dwóch dniach wypuścimy pana. Zabieg nie pozostawi żadnych fizycznych
śladów, nie poczuje pan żadnej zmiany i będzie mógł prowadzić normalne życie.
- A Alexandra? -
spytał Ben.
- Pański szpik
zostanie jej przetoczony w formie kroplówki. Jej rekonwalescencja będzie
dłuższa. Ale też powinna całkiem wrócić do zdrowia.
- Zróbmy to. -
powiedział Ben i zawieźli go na salę operacyjną.
Tuż po zabiegu
odzyskał przytomność i w pierwszej kolejności zapytał o Alex.
- Jest w
porządku, dostała twój szpik. - uspokajała go Maggie. Chciał wstać ale go
powstrzymała. - Leż. Musisz odpocząć. Chcesz coś ze sklepu?
- Nie, dziękuję.
- Zaraz wrócę. -
Maggie wyszła. Na korytarzu czekał na nią Ray z pięknym bukietem kwiatów. Był
nieco zdenerwowany. Podszedł do niej.
- Przyjaciel
powiedział mi kiedyś, że jeśli nie spróbuję to nigdy się nie dowiem. - zaczął
niepewnie mówić. - Więc postanowiłem spróbować. - ukląkł na jedno kolano. -
Maggie wyjdziesz za mnie? - zapytał wyciągając pierścionek i wręczając jej
kwiaty. Ona patrzyła na niego zaskoczona. Pierścionek był piękny. Wzruszyła
się.
- Wyjdę za
ciebie Ray. - powiedziała. Uradowany wziął ją na ręce i zakręcił dookoła.
Następnego dnia
Ben mógł już opuścić szpital. Cały czas jednak siedział przy Alex. Straciła
wszystkie włosy, ale z dnia na dzień jej stan się poprawiał, chociaż jeszcze
była utrzymywana w stanie śpiączki. Pewnej nocy Ben spał z głową i rękami na
ciele Alex. W sali było ciemno i bardzo cicho. Ben poczuł delikatne muskanie po
włosach. Obudził się i w ciemnościach zobaczył dwa błyszczące punkciki. To były
jej oczy. Patrzyła na niego.
- Tata... -
wyszeptała. Ben bardzo się ucieszył.
- Wiedziałaś? -
spytał.
- Nie od
początku. Później się domyśliłam. - Ben przytulił ją.
Rankiem Ray
przyniósł dobre wieści. Aresztowali Tonyego. Lista zarzutów była długa: handel
narkotykami, żywym towarem, gwałty, usiłowania zabójstwa. Aresztowano również
dyrektorkę domu dziecka, kompanów Tonyego, skorumpowanych strażników granicznych
oraz kilku Innuitów, którzy byli zamieszani w sprawę. Z jego kurtki dobiegł
cichy pisk.
- Co tam masz? -
spytała Alex. Ray wyjął wilcze szczenię. - Luna! - krzyknęła uradowana Alex.
- Udało mi się
ją przemycić. - powiedział Ray.
- Dziękuję Ray.
- powiedział Ben. Alex złapała go za rękę i popatrzyła z dumą.
- To mój tata. -
powiedziała tryumfalnie. - Jak dorosnę będę taka jak on.
Alex szybko
doszła do siebie i opuściła szpital. Sąd przyznał Benowi prawo do opieki. Razem
poszli na grób Victorii, położyli kwiaty. Wyremontowali starą chatę Bena i
zamieszkali w niej. Alex poszła do szkoły. Oprócz tego Ben uczył jej jazdy
konnej, co było jej największym marzeniem. W przyszłości chciała wstąpić do
Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej. Ben całkowicie odzyskał sprawność i
nie zrezygnował ze służby. Dalej ścigał przestępców, ale za każdym razem
znajdował czas dla córki. Luna pozostała z nimi.
Maggie i Ray
pobrali się. Ze względu na dużą rodzinę Raya ślub i wesele odbyło się w
Chicago. Był również porucznik Welsh, Huey, Dewey i cała masa znajomych. Ben
był ich świadkiem. Chociaż Maggie przepięknie wyglądała, Alex patrzyła tylko na
swojego ojca. Stał tam, taki wysoki, przystojny, w odświętnym mundurze i
wypolerowanych butach. Uśmiechał się. Naprawdę szczerze się uśmiechał. Po raz
pierwszy od wielu dni. Na weselu wszyscy świetnie się bawili. Ben cieszył się,
że jego najlepszy przyjaciel został jego szwagrem. W podróż poślubną pojechali
na Hawaje. Dwa tygodnie zamieniły się w dwa miesiące. Po powrocie zamieszkali w
chacie Maggie. Ray polubił życie na północy. Wrócił do zawodu detektywa i
często pomagał swojej żonie w rozwiązywaniu różnych spraw, ponieważ Maggie też
pozostała w RCMP.
Pewnego dnia do
Bena przyszedł list z Florydy: "Przepraszam za to, że wtedy tak na ciebie
naskoczyłem. I za tamtą noc. Przepraszam za wszystko. Miałem dość śniegu więc
wyjechałem na Florydę, do Stelli. Postanowiliśmy dać sobie szansę. Może kiedyś
się jeszcze spotkamy. Trzymaj się ciepło. Stanley." Ben spojrzał za okno na
córkę bawiącą się z Luną na śniegu. Włożył list do swojego pamiętnika i
uśmiechnął się. Wiedział, że jest najszczęśliwszym człowiekiem w całej
Kanadzie.
Dla
Męża za inspirację.